Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
SHEER HEART ATTACK |
1 |
|
0% |
[ 0 ] |
2 |
|
0% |
[ 0 ] |
3 |
|
0% |
[ 0 ] |
4 |
|
8% |
[ 2 ] |
5 |
|
44% |
[ 11 ] |
6 |
|
48% |
[ 12 ] |
|
Wszystkich Głosów : 25 |
|
Autor |
Wiadomość |
Gnietek
Dołączył: 04 Sie 2006 Posty: 936 Skąd: z pięknej planety zwanej Ziemią :)
|
Wysłany: Czw Mar 19, 2009 3:31 pm Temat postu: |
|
|
Mefju254 napisał: | Ja uważam moim skromnym zdaniem, że bycie na koncertach o wielkim/prawdziwym/doświadczonym fanostwie jeszcze nie świadczy, a to ze względu na to, że niektórzy nie mieli okazji z przyczyn oczywistych tego doświadczyć i następni też już tego nie doświadczą. Mam tu na myśli młode pokolenie, które urodziło się już po śmierci Freddy'ego, albo nieco wcześniej, tyle, że ludzie z tego pokolenia byli mimo to jeszcze za młodzi by zdążyć dobrze poznać Queen na żywo i mieć doświadczenia z zespołem na bieżąco.
Gdy Freddie zmarł to ja miałem zaledwie 4 lata, a działalność koncertową to zespół zawiesił jeszcze przed moim urodzeniem, ale czy to w takim razie znaczy, że ja nie będę mógł nigdy zostać prawdziwym/doświadczonym fanem? Pomimo iż jaram się tym zespołem od dawna i ciągle go poznaję i dowiaduję się ciągle jakichś coraz to nowych rzeczy o nim? Więc moje pokolenie nie miałoby już prawa uznać się kiedyś za prawdziwych/doświadczonych fanów?
Bez sensu jest moim zdaniem podchodzenie do sprawy w taki sposób, bo szanse na prawdziwe fanostwo nie będą tutaj wyrównane.
|
Ba, na świecie nie ma sprawiedliwości. Tak samo ludzie głusi nie mają równych szans ze słyszącymi, żeby otrzymać tytuł fana jakiegokolwiek zespołu. _________________ Wszyscy jesteśmy jak worki kartofli: czy chcemy, czy nie, i tak nas wrzucą do piwnicy. |
|
Powrót do góry |
|
|
Antares
Dołączył: 17 Sie 2006 Posty: 537 Skąd: Sieradz/Lublin
|
Wysłany: Czw Mar 19, 2009 10:05 pm Temat postu: |
|
|
Bo my to fani podrabiani.
No ja bym się osobiście nie porównywał do człowieka, który przejeździł za chłopakami pół świata.
Koniec tematu. |
|
Powrót do góry |
|
|
Sheer Heart Attack
Dołączył: 17 Sty 2009 Posty: 44 Skąd: Moszczenica
|
Wysłany: Sro Kwi 08, 2009 10:37 pm Temat postu: |
|
|
KRÓTKO: Uwielbiam ! Zresztą widać to po moim nicku i avie |
|
Powrót do góry |
|
|
Michalzbiku
Dołączył: 21 Kwi 2009 Posty: 49 Skąd: Warszawa - Bielany
|
Wysłany: Pon Cze 01, 2009 12:48 pm Temat postu: |
|
|
Także uwielbiam tę płytke, nic dziwnego że dałem 6.
Lily of the valley, Stone cold crazy, In the laps of the gods...revisided i płyta nie wymaga komentarzu sama za siebie odpowiada. _________________ Albo mi się wydaję albo ja miałem pierwszy avatar forum 2010 xD |
|
Powrót do góry |
|
|
futureal
Dołączył: 05 Lis 2008 Posty: 554 Skąd: Edge of Darkness
|
Wysłany: Wto Cze 09, 2009 1:39 pm Temat postu: |
|
|
To jest poprostu totalny rozpieprzacz, każdy kawałek zabija ,no prawie każdy, to co się dzieje w Brighton Rock to rozkurw absolutny, Stone Cold Crazy miażdży, to już jest metal podobnie Now I'm Here, poraża ciekawość Tenement Funster,melodia w In the Laps of Gods Revisited i przede wszystkim cudowny,niesamowity,piękny Killer Queen gdzie poziom emocji w muzyce sięga totalnych emocji ,z kolei Flick of the Wrist to mistrzostwo chórków ,cudo poprostu
kocham kurwa ten zespół, poprostu kocham ,sorry za emocjonalną wypowiedź ale nie umiem inaczej
24 listopad 1991 to dzień w którym na zawsze zgasło słońce _________________ Someone Chasing I Cannot Move |
|
Powrót do góry |
|
|
Dundersztyc19
Dołączył: 25 Sie 2009 Posty: 1356 Skąd: Kuala Lumpur
|
Wysłany: Pią Wrz 04, 2009 2:24 pm Temat postu: |
|
|
Ja powiem tak, że dla mnie jest to najlepszy album z pierwszych pięciu
Tutaj całkiem ciekawie dobrano piosenki. Mam na myśli to, że np. na kasetach pierwsza strona jest dłuższa mimo, że ma mniej piosenek. Poza tym podoba mi się sposób ich umieszczenia. Część z nich jest ciągiem, a część nie. Ten album to taka fajna różnorodność. Daję temu albumowi 5+. W sumie chciałem dać 6, ale mam wobec niego kilka zastrzeżeń Większość utworów jest po prostu zacna, choć przyznam się, że nie wszystkie jeszcze mi wpadły w ucho, ale wiem, że są wspaniałe.
"Brighton Rock", akurat nie w całości podoba mi się ten utwór. Ma w sobie coś, co nie całkiem mi się podoba, ale mimo to uważam go za świetny kawałek, bardzo oryginalny
"Killer Queen" to po prostu zgrabna, ładna w stylu Queenu piosenka, która zasłużenie stała się (z tego, co czytałem) pierwszym przebojem
"Now I'm Here" mocno mi się podoba, zwłaszcza wstęp i refren Fajna piosenka do koncertów, bo tytuł jakoś świetnie oddaje te trasy koncertowe i jak Freddie jest w jakiś miejscu, kraju, śpiewał "Now I'm Here". Ja to tak interpretuję ten utwór. Muszę przyznać, że wersja z "Live killers" niezbyt mi się podoba Ciągnie się niemiłosiernie.
Chyba jestem jedyną osobą, której obydwie wersje "In the lap of the Gods" się podobają, choć ta druga bardziej
I domyślam się, że jestem jedyną osobą, która niezbyt lubi "Stone cold crazy". Zgadza się! Jakoś niezbyt podoba mi się ta piosenka w wykonaniu Queen. Jest dla mnie infantylna I na pewno winy za to nie ponosi to, że jako pierwszą poznałem wersję Metallici Widzę, że tu wszyscy wychwalają w niebogłosy ten rewolucyjny utwór. Mi niezbyt po prostu odpowiada, jakoś nie pasuje do Queen. To jedna z najgorszych piosenek Królowej
Strasznie podoba mi się "Bring Back That Leroy Brown" i podoba mi się klimat utworu "She makes me", choć dopiero pod koniec miałem wrażenie, że już się dłuży za bardzo
A ostatni utwór, to zdecydowanie najlepsza piosenka na albumie i stanowi jego doskonałe zwieńczenie. Uwielbiam to chóralne wycie Przez to ten utwór jest taki uroczysty. To z kolei jedna z najlepszych piosenek Królowej
Muszę dodać coś o pierwszej piosence Deacona "Misfire". Wiem, że była fajna, ale jeszcze jej nie zapamiętałem. Tak samo, jak pozostałe utwory, o których nie wspomniałem
Powiem jeszcze tyle, że stylistyką, to ten album bardziej przypomina "A night at the Opera" (czy raczej w odwrotnej kolejności ), niż "A day at the races" przypomina "A night at the Opera". Zgadzam się z użytkownikiem Mefju254, który to gdzieś napisał _________________ - Odnoszę wrażenie, że niektórzy powinni dostać dożywotni zakaz słuchania Kazika Staszewskiego. |
|
Powrót do góry |
|
|
irminella
Dołączył: 18 Sie 2008 Posty: 1074 Skąd: Szklary/ Rzeszów
|
Wysłany: Sob Wrz 05, 2009 11:09 am Temat postu: |
|
|
Nie ty jeden lubisz obie wersje "In The Lap Of The Gods". Z tym, że ja ostatnio wolę dużo bardziej tę pierwszą, z niesamowitym falsetem Taylora _________________ "uwielbienie dla Rogerrrka ^^ :* :love: $vvEEt"
(by Mike) |
|
Powrót do góry |
|
|
mustapha91
Dołączył: 07 Lis 2009 Posty: 493 Skąd: Szczecin
|
Wysłany: Sro Lis 11, 2009 8:11 pm Temat postu: |
|
|
Rewelacja i znowu 6!!! |
|
Powrót do góry |
|
|
mumin_king
Dołączył: 14 Cze 2006 Posty: 6343 Skąd: Rzekuń
|
Wysłany: Nie Cze 27, 2010 4:14 pm Temat postu: |
|
|
Trochę inna sytuacja z tym albumem. Dwa razy juz go tu ocecniałem. Razem na piątkę, bo cytując "nie lubię jednego utworu" (jaaaasne) potem na 4. Ocena tym razem się nie zmieni, ale bardziej rozwinę swoje myśli z przed trzech lata. Może nawet bardziej ubiorę je w słowa i przemyślenia doświadczonego 5-letniego fana Queen.
Jak wiemy album był nagrywany bez Briana, który miał chyba depresje poporodową przez te swoje wszystkie choróbska i operacje. Generalnie był w szpitalu się znaczy. Wyszło to na dobre, o wiele na dobre, bo w końcu zespół dorobił się jakiś klasyków jak na grupę rockową przystało. Nie takich w stylu przyjemnego plumkania tylko hardziorów pełną gębą.
Zaczynamy Happy Little Fuck znaczy Brighton Rock i to jest jeden z tych klasyków. Z tym, że dla mnie ten hardzior jest taki mało hardziorowaty. Większy power by się w tej piosence przydał. Ale tonic bo kolejna pieśń jest kwintesencja stylu Queen tamtych lat. Killer Queen to fortepian, Red Special i emejzingowe chórki pokazujące, że Queer swoje na scenie rockowej robił i robił to na bardzo dobrym poziomie. Teraz powinienem wymyślić jakąś pieśń pochwalną, bo mamy doczynienia z najbardziej genialnym momentem w historii Queen. Oj to jest bardzo bliziutko Child in Time czy July Morning! Ta mini suita Tenement Funster, Flick of the Wrist i Lilly of the Valley rozpierdziela system, system który nas żywi. Jest mrocznie, jest hardziorowo, jest pięknie. Wszystko w prawie 8 minutach. Mogli nagrywać coś takiego częściej. Właśnie sobie wyobraziłem jakby to było gdyby Lily zaśpiewał Brian. Wielka suita z trzema głosami, ostro.
Potem kolejny klasyk, który jest hardziorem, ale ja tego hardzioru nie lubię. Do Now I'm Here jakoś nigdy pozytywnych uczuć nie przejawiałem, no i chyba już tak zostanie. Znów brakuje mi tu większego powera. Trochę jednak na jego poczekamy, bo jest największa przesada stylu Queen jaką można sobie wyobrazić. Zwykłe In the Laps of the Gods jest piosenką momentami straszą a wycie Rogera na początku chyba wisienką na tym gównianym torcie. Czaicie wisienka na początku. Ostrzy byli.
Grzechy odkupione, mamy Stone Cold Crazy. W ciągu dwóch minut zespół złoił mi dwa razy bardziej dupę niż przy poprzednich hardziorach razem wziętych. Ale potem leciutko obniżamy poziom. Jest Dear Friends, które w tym miejscu płyty pasuje jak satanista na pielgrzymce do lichenia. Fajnie tu Bizon napisał, ukryte po ostatniej piosence byłoby wręcz idealne. Tak trzeba niestety się przemęczyć.
Debiut Deacona też nie jest genialny, o ile o jego utworach można mówić w kategoriach geniuszu. Misfire typowe dla Johna, ale nawet jak na jego piosenki nie wracam w ogóle. Potem elementy pastiszowe czyli Bring Back That Leroy Brown, wielkim zwolennikiem tych pastiszy nigdy nie byłem. Dają fajny klimat ale nic więcej. Potem kolejne WTF?! tej płyty. She Makes Me, jak już pisałem zespół niestety nie za bardzo odnajdywał się w psychodeli. Spory smrodek. No i na koniec piosenka bardzo neutralna. Czyli In the Lap of the Gods... Revisited, z jednej strony jest niesamowice chwytająca i prekursorem wszelakich WATCów z drugiej niesamowcie naiwna. Ja nie mam nic do niej, lubię słuchać, ale najlepszą rzeczą jakie dane mi było od Królowej połsuchać to, nie jest. _________________
GGP - na spotkanie ze świeżoscią
Bój się bloga NOWOŚĆ BLOG MUMINA
wg Matteya - bardzo sprytne ALTER EGO.
Zwycięzca Queenwizji - grudzień 2012 |
|
Powrót do góry |
|
|
Aia
Dołączył: 02 Gru 2010 Posty: 200 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Wto Lut 15, 2011 8:39 am Temat postu: |
|
|
Dawno nie pisałam recenzji, stęskniłam się...Poza tym cierpię na bezsenność, więc siedzę i smaruję. Bardzo dziwnie mieć nagle tyle czasu luzem...Ale do rzeczy.
Jako, że jestem w fazie SHA, wybór tego, co wezmę na ruszt tej nocy był oczywisty.
To taki niezwykły album, nawet w skali wczesnego Queen, które przecież mieniło się całą ferią brzmień i "zwykłość" zdawała się ich nie imać. Jawi mi się jako bardzo spójny i klimatyczny. Atmosferą trochę przypomina mi koniec lat '60, jest taki woodstockowy. Wiem, że porównanie to nie adekwatne względem zasobów brzmieniowych kawałków z SHA, ale ma ta muzyka w sobie coś z tamtych lat. Jakąś świeżość, ducha wolności, radości, marzeń połączonych ze specyficznie mroczną nutą psychodelii.
Długo pozostawał na marginesie moich odsłuchów. W zasadzie nie mam pojęcia dlaczego tak się działo. Może po prostu musiał trafić na swój czas . Nadszedł on niedawno wraz z gorącym uczuciem, prawdziwą, ognistą miłością, którą zapałałam do wyrwanej z kontekstu Lilly of The Vally (jakoś "niechcący" pojawiła się na mojej drodze, choć przestaję powoli wierzyć w przypadki...), którą to zasłuchuję się namiętnie od dłuższego czasu. Wtapiam się w nią bez reszty i doświadczam autentycznie metafizycznych uniesień. To kapitalny utwór, mroczny, poruszający, z onirycznym, pięknym tekstem. Wzrusza ciągle na nowo i na nowo i...
Reszta przyszła za Konwalią siłą rozpędu i bez najmniejszego trudu wzięła mnie szturmem i skonsumowała w całości.
Kilka kawałków oczywiście znałam i uwielbiłam wcześniej: lekką i zwiewną niczym dmuchawcowy puszek Killer Queen, nietypowe, bajecznie jarmarczno-hardrockowe Brighton Rock, które zawsze w partiach wokalnych wprowadza mnie w nastrój rozbawienia, a przy truchtających gitarach w części centralnej w prawdziwy trans. Uwielbiam zresztą ten instrumentalny popis niesłychanie. Przyprawia mnie o czysto muzyczną, opartą o gitarę i perkusję ekstazę, czego rzadko doświadczam. Zwykle bowiem moje serce podąża za ogólną linią melodyczną i wokalem jednak, plus smaczki tła, pozostające jednak cudnym dopełnieniem. Tutaj jest odwrotnie. Wokal mnie jedynie bawi, dźwięki niosą hen, wysoko.
Zapewne mało oryginalnie darzę wielkim uczuciem też In The Lap Of The Gods...Revisited. Ma coś w sobie magicznego, jakiś smutek, tęsknotę...Za każdym razem straszliwie mnie wzrusza i wyciska potoki łez. Wykonania koncertowe, które poznałam dzięki Lecri (:*) zupełnie mnie rozbrajają i na łopatki zwalają.
Rewelacyjnie działa na mnie także Tenement Funster, w którego przypadku zupełnie nie przeszkadza mi wokal Rogera, wręcz przeciwnie, pasuje. Ogólny nastrój, dopełniony prościutkim, ale jakże "życiowym" tekstem wywołuje ciarki, będące reminiscencją odległej przeszłości.
Niesamowity Flick Of The Wrist, z mocnym, niepokojącym tekstem i obłędną muzyczną oprawą, z pięknymi, miałczącymi gitarami działa na mnie jak wir. Pociąga i wciąga. Porywa mnie bez reszty, znikam w jego dźwiękach, by ostatecznie znaleźć pełnię rozpaczy i duchowego uniesienia w Lilly Of The Valley. I koło się zamyka...
6 _________________ Errare humanum est...
SERDUCHA SERDUCHOM |
|
Powrót do góry |
|
|
Lecri
Dołączył: 16 Sty 2010 Posty: 159 Skąd: Pomorze
|
Wysłany: Wto Lut 15, 2011 7:13 pm Temat postu: |
|
|
Miło, Aia, lecz szkoda, że napisałam co sądzisz o wszystkich kawałkach z SHA.
Aia napisał: | apewne mało oryginalnie darzę wielkim uczuciem też In The Lap Of The Gods...Revisited. Ma coś w sobie magicznego, jakiś smutek, tęsknotę...Za każdym razem straszliwie mnie wzrusza i wyciska potoki łez. |
Tu muszę przyznać, że mam zupełnie inne doznania w stosunku do tego utworu. Uwielbiam go, uwielbiam tą niezwykle urokliwą melodię i aranż (z wersji albumowej i koncertów z lat 70., średnio podoba mi się ten utwór na żywo w latach 80., fajnie że jest inna, zawsze to jakieś urozmaicenie, ale wolę tą oryginalną wersję), szczególnie to co Freddie wygrywa na fortepianie (choć mogło by być mniej tych "pijackich" olałalali), ale nigdy mnie to nie wzruszało. I nigdy bym nie pomyślała, że ten utwór może wzruszać
Ja tam polecę jeszcze wykonania na żywo In The Lap Of The Gods (nie Revisited). Nie wiem czy znasz, ale wychodzę z założenia, że nie. Niech będzie świetne wykonanie z listopadowego Rainbow '74 (w linku całe medley, które rozpoczyna właśnie ten utwór). Roger jest tu niesamowity. |
|
Powrót do góry |
|
|
OberstPrymas
Dołączył: 24 Kwi 2010 Posty: 2830 Skąd: Świebodzice
|
Wysłany: Wto Lut 15, 2011 7:30 pm Temat postu: |
|
|
Aia napisał: | Zapewne mało oryginalnie darzę wielkim uczuciem też In The Lap Of The Gods...Revisited. Ma coś w sobie magicznego, jakiś smutek, tęsknotę...Za każdym razem straszliwie mnie wzrusza i wyciska potoki łez. Wykonania koncertowe, które poznałam dzięki Lecri (:*) zupełnie mnie rozbrajają i na łopatki zwalają. |
Chyba jestem w forumowej mniejszości, ale Rewizyta mnie absolutnie nie rusza. Raczej obrusza. Dla mnie osobiście piosenka jest Radiem Gaga lat. 70. Na płycie przeciętne, na koncertach genialne. Nie jest tak całkiem tragicznie dopóki to "ło ło la la la" jest traktowane jak refren. Z chwilą gdy owy motyw zaczyna się powtarzać (4-5-6 razy - no kurcze, ileż można?) mam ochotę walić głową w ścianę. Przecież na płycie to_jest_nudne. Uwielbienia do tego kawałka nie rozumiałem, nie rozumiem i nie będę rozumiał. _________________ FAN KOBIAŁEK
GOŁA KASIA |
|
Powrót do góry |
|
|
Aia
Dołączył: 02 Gru 2010 Posty: 200 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Sro Lut 16, 2011 12:27 am Temat postu: |
|
|
Lecri napisał: | Miło, Aia, lecz szkoda, że napisałam co sądzisz o wszystkich kawałkach z SHA. |
Nie miałam siły...Pisałam to "analogowo" z piórem i pachnącą kartką, w łóżku w ramach rozrywki bezsenną nocą. Nawet miałam opisaną całość, ale jakoś nieskładnie i bez wyczucia, więc pokreśliłam, pomazałam, zgnietłam, pyrgnęłam do kosza i zaczęłam od nowa, tym razem smarowałam tylko to, na co naszła mnie ochota i toto wyszło . Całkowity brak profesjonalizmu.
Lecri napisał: |
Tu muszę przyznać, że mam zupełnie inne doznania w stosunku do tego utworu. [...] nigdy mnie to nie wzruszało. I nigdy bym nie pomyślała, że ten utwór może wzruszać |
A jednak Moje wzruszenia są jednak rzeczywiście cokolwiek ślepo wystrzeliwane i z natury swej nieprzewidywalne. Normalnych WATC też nie wzrusza, mnie owszem i to jeszcze jak
Tradycyjnie pokłon za linka
Cudne! Fakt, że Roger wymiata, lubię jak popiskuje
A potem jeszcze boska Killerka, to dopiero miód spadziowy, mmmm
OperstPrymas napisał: | Raczej obrusza. Dla mnie osobiście piosenka jest Radiem Gaga lat. 70. |
Hm, ale to w sumie chyba komplement ? _________________ Errare humanum est...
SERDUCHA SERDUCHOM |
|
Powrót do góry |
|
|
Bizon
Dołączył: 24 Sty 2004 Posty: 13394 Skąd: Radomsko/Łódź
|
Wysłany: Sro Lut 16, 2011 12:41 am Temat postu: |
|
|
Aia napisał: |
OperstPrymas napisał: | Raczej obrusza. Dla mnie osobiście piosenka jest Radiem Gaga lat. 70. |
Hm, ale to w sumie chyba komplement ? |
bynajmniej _________________
if you don't like oral sex, keep your mouth shut...
http://issuu.com/rockaxxess/docs/rock_axxess_15-16 - nowy numer ROCK AXXESS
you never had it so good, the yoghurt pushers are here |
|
Powrót do góry |
|
|
Lecri
Dołączył: 16 Sty 2010 Posty: 159 Skąd: Pomorze
|
Wysłany: Sro Lut 16, 2011 5:17 pm Temat postu: |
|
|
OberstPrymas napisał: | Chyba jestem w forumowej mniejszości, ale Rewizyta mnie absolutnie nie rusza. Raczej obrusza. Dla mnie osobiście piosenka jest Radiem Gaga lat. 70. Na płycie przeciętne, na koncertach genialne. Nie jest tak całkiem tragicznie dopóki to "ło ło la la la" jest traktowane jak refren. Z chwilą gdy owy motyw zaczyna się powtarzać (4-5-6 razy - no kurcze, ileż można?) mam ochotę walić głową w ścianę. Przecież na płycie to_jest_nudne. Uwielbienia do tego kawałka nie rozumiałem, nie rozumiem i nie będę rozumiał. |
Czytałam kiedyś cały ten temat i nie pamiętam, by osób zachwyconych tym kawałkiem było zbyt wiele
Oczywiście zgadzam się z tym, że "łolali" jest za dużo (nawet o tym wspominałam w poprzednim swoim poście), ale w życiu bym tego nie nazwała Gagą lat 70
Ten utwór (szczególnie w wersji studyjnej) ma dla mnie niesamowity czar, klimat, bardzo urokliwą melodię i jest tak stylowo zaaranżowany. Niby jest taką jakby zapowiedzią We Are The Champions (ten "hymniasty" charakter), ale dla mnie jest o wiele lepszy. Tak jak można nazwać The March Of The Black Queen zapowiedzią Bohemian Rhapsody, a ja zdecydowanie wolę właśnie Marsz od Rapsodii.
Ty nie rozumiesz uwielbienia dla tego kawałka, a ja mam podobnie z innymi. Kompletnie nie rozumiem jak można aż tak się podniecać Don't Stop Me Now, fajna pioseneczka, przyznaję, że ma jakiś tam power, ale skąd ten cały zachwyt sporej części tego forum to nigdy nie pojmę.
Co nie zmienia faktu, że bardzo bym chciała by takie przebojowe kawałki nagrywało Queen w latach 80., zamiast rzeczy pokroju I Want To Break Free albo A Kind Of Magic |
|
Powrót do góry |
|
|
OberstPrymas
Dołączył: 24 Kwi 2010 Posty: 2830 Skąd: Świebodzice
|
Wysłany: Sro Lut 16, 2011 5:50 pm Temat postu: |
|
|
Aia napisał: |
Jakiś_cwaniak_co_myśli_że_się_zna_na_muzyce napisał: | Raczej obrusza. Dla mnie osobiście piosenka jest Radiem Gaga lat. 70. |
Hm, ale to w sumie chyba komplement ? |
No, niechcący wyszedł mi komplement, na który, w mojej opinii, Laps...Revisited nie zasługuje. Chciałbym tu napisać coś ładnego na temat tego jak to mi się w/w piosenka nie podoba, ale że Bozia poskąpiła mi na umiejętnościach piśmienniczych, które niewątpliwie posiadają Aia czy Lecri, więc napiszę prosto, ale od serca. In the Lap of the Gods...Revisited jest IMO do dupy, o! Dziękuję. _________________ FAN KOBIAŁEK
GOŁA KASIA |
|
Powrót do góry |
|
|
Lecri
Dołączył: 16 Sty 2010 Posty: 159 Skąd: Pomorze
|
Wysłany: Sro Lut 16, 2011 5:59 pm Temat postu: |
|
|
Dla mnie odwrotnie Ja bym powiedziała, że porównywanie Gagi z ITLOTG...R jest komplementem dla Radia, na które ono nie zasługuje |
|
Powrót do góry |
|
|
Fenderek
Dołączył: 14 Lis 2003 Posty: 13423
|
Wysłany: Sro Lut 16, 2011 8:08 pm Temat postu: |
|
|
Tak jak nigdy nie rozumiałem zachwytów nad Repryzą tak też nigdy nie zrozumiem (i nie chcę) fali krytyki na pierwszą cześć "Objęć". Ileż tam się dzieje! A ten zaśpiew z końcówki repryzy to faktycznie nie dość że banał to jeszcze namolny... "ło-ło-lalalala"... jezus maria, ile można... Zgadzam się z Oberstem- póki to jest refren, wszystko działa i utwór jest OK; powtarzanie tego w nieskończoność jest przegięciem...
Zestawienie tego z czymś innym z tej płyty, czymś co uważam za 10 najwspanialszych minut na płycie Queen (suita Tenement/Flick/Lily) to nieprawdopodobny kontrast... _________________
Be who you are and say what you feel, because those who mind don't matter and those who matter- don't mind.
A teraz, drogie dzieci ... pocałujcie misia w dupę
http://fenderek.blogspot.co.uk/ |
|
Powrót do góry |
|
|
whoatemydinner
Dołączył: 02 Lip 2011 Posty: 1771 Skąd: Z Mornington Crescent.
|
Wysłany: Nie Lip 03, 2011 7:17 pm Temat postu: |
|
|
Fenderek o repryzie napisał: | A ten zaśpiew z końcówki repryzy to faktycznie nie dość że banał to jeszcze namolny... "ło-ło-lalalala"... jezus maria, ile można... Zgadzam się z Oberstem- póki to jest refren, wszystko działa i utwór jest OK; powtarzanie tego w nieskończoność jest przegięciem...
|
Phi, nie znasz się na dobrej muzie. Takie powtarzanie biesiadnej malodyjki w nieskończoność nadaje piosence wartości hymnu stadionowego i w ogóle jest super.
A tak poza tą piosenką (która i tak jest improvementem jeśli porówna się z oryginałem ), to cała płyta jest naprawdę genialna. Wielka Trójca (Tenement Funster/Flick Of The Wrist/Lily Of The Valley) to najjaśniejszy highlight, który stanowi centralną część albumu. Moim zdaniem ta suita jest lepsza niż Bohemian Rhapsody. No, ale jest wiele innych perełek: Stone Cold Crazy które jest chyba klasykiem hard rocka, przynajmniej wśród fanów rocka klasycznego, Killer Queen, które ma genialną wodewilową atmosferę i ogólnie ma wszystko co najlepsze przy eksperymentowaniu przez Queen z różnymi stylistykami. To samo Bring Back That Leroy Brown. Na pewno dobre są jeszcze Brighton Rock oraz Misfire, które chociaż jest krótkie, to już po nim widać, że z Johna w przyszłości ludzie będą. Oba Lapsy of de Godsy mi się średnio podobają, Now I'm Here mi nigdy nie pasowało w studiu, na żywo prawie zawsze brzmiało świetnie. Natomiast Dear Friends to ewidentne zapychanie miejsca. Lily jest przepiękną miniaturką, a to to po prostu Fredek śpiewający przy Brianie grającym na fortepianie. Nuuda. No i jeszcze She Makes Me które klimat ma, ale nic poza tym (ale efekt z ambulansem całkiem spoko).
Czy Sheer Heart Attack to dobra płyta? Jak najbardziej. Na pewno czołówka płyt Queen. |
|
Powrót do góry |
|
|
Oskar
Dołączył: 02 Lip 2011 Posty: 588 Skąd: Rumia
|
Wysłany: Pon Lip 04, 2011 12:15 am Temat postu: |
|
|
Sheer Heart Attack to dla mnie bardzo fajna płyta, ale po co tu "Dear Friends"? Jakby było napisane na poczekaniu. Jakby w łazience przy sedesie był tylko ołówek i kawałek karteczki. . . Napisane na kiblu tylko po to żeby przeczekać sranie (za przeproszeniem).
Dałem chyba 4 za wyżej wymieniony i za "She Makes Me".
Najbardziej podoba mi się Brighton Rock.
a co do "It's In The Lap Of The Gods" to lubić, nie lubię tego utworu, ale jak słyszę to wah wah la la la to jest mi fajnie na sercu.
Szkoda że nie grali tego przez całą karierę. . . _________________ O! To też jest Queen'ów? Fajny kawałek! |
|
Powrót do góry |
|
|
Dundersztyc19
Dołączył: 25 Sie 2009 Posty: 1356 Skąd: Kuala Lumpur
|
Wysłany: Pon Lip 04, 2011 10:58 am Temat postu: |
|
|
Oskar napisał: | ale po co tu "Dear Friends"? Jakby było napisane na poczekaniu. Jakby w łazience przy sedesie był tylko ołówek i kawałek karteczki. . . Napisane na kiblu tylko po to żeby przeczekać sranie (za przeproszeniem).
|
Zabawne, jakbym już gdzieś przeczytał dokładnie to samo. _________________ - Odnoszę wrażenie, że niektórzy powinni dostać dożywotni zakaz słuchania Kazika Staszewskiego. |
|
Powrót do góry |
|
|
Bizon
Dołączył: 24 Sty 2004 Posty: 13394 Skąd: Radomsko/Łódź
|
Wysłany: Wto Lis 15, 2011 4:21 pm Temat postu: |
|
|
restart licznika: 15.11.2011
1 - 0% - [ 0 ]
2 - 0% - [ 0 ]
3 - 2% - [ 4 ]
4 - 14% - [ 25 ]
5 - 34% - [ 59 ]
6 - 47% - [ 81 ] _________________
if you don't like oral sex, keep your mouth shut...
http://issuu.com/rockaxxess/docs/rock_axxess_15-16 - nowy numer ROCK AXXESS
you never had it so good, the yoghurt pushers are here |
|
Powrót do góry |
|
|
Fenderek
Dołączył: 14 Lis 2003 Posty: 13423
|
Wysłany: Wto Lis 15, 2011 4:54 pm Temat postu: |
|
|
6- bez tej płyty (i bez QII) nie byłoby ANATO
Suita Tenement/Funster/lily to najlepsze kilka minut w katalogu tego zespołu... _________________
Be who you are and say what you feel, because those who mind don't matter and those who matter- don't mind.
A teraz, drogie dzieci ... pocałujcie misia w dupę
http://fenderek.blogspot.co.uk/ |
|
Powrót do góry |
|
|
wasdfg7
Dołączył: 16 Paź 2005 Posty: 4279 Skąd: Dębica/Wrocław
|
Wysłany: Wto Lis 15, 2011 7:45 pm Temat postu: |
|
|
Wielbię najmniej z wielkiej czwórki albumowej naszego ukochanego zespołu, ale jednak jest to dalej album doskonały. 6 _________________
MARILLION - BRAVE
The true soul of Queen band is lost...
______________________________
I've Been Blessed By God
Yet I Feel Forsaken
All To Me Was Given
Now It's Finally Taken |
|
Powrót do góry |
|
|
Bizon
Dołączył: 24 Sty 2004 Posty: 13394 Skąd: Radomsko/Łódź
|
Wysłany: Wto Lis 15, 2011 8:04 pm Temat postu: |
|
|
siedem lat temu dałem bez wahania 6. teraz hmm też dam 6, ale jednak z wahaniem i minusem tak, to jest moje top 5 queen (a nawet chyba top 3), ale jednak nie nazwe tej plyty idealną. są tu rzeczy genialne, stanowiące o sile tego zespolu, jak trylogia, leroy, scc, nih... są rzeczy bardzo dobre, są tez rzeczy dosc kiepskawe, jak she makes me czy lapx2. i w sumie te 3 ostatnie kawalki malo nie kosztowaly tej plyty maksa u mnie tym razem... jednak te kilka wymienionych wczesniej to jest poziom tak znakomity, że moge przymknąć po jednym oku i uchu i 6= wystawic _________________
if you don't like oral sex, keep your mouth shut...
http://issuu.com/rockaxxess/docs/rock_axxess_15-16 - nowy numer ROCK AXXESS
you never had it so good, the yoghurt pushers are here |
|
Powrót do góry |
|
|
June
Dołączył: 03 Maj 2012 Posty: 329
|
Wysłany: Nie Cze 03, 2012 9:52 pm Temat postu: |
|
|
Nadeszła i pora na ten album... Nie przedłużając:
Brighton Rock - na początku trochę ignorowałam, ale usłyszałam w RMF Queen wersję na żywo, która zainspirowała mnie do zwrócenia większej uwagi na ten utwór. Jest bardzo ciekawy, a w dodatku ten tekst... No i podoba mi się, że zarówno w Jenny jak i w Jimmy'ego wcielił się Freddie ^^. To takie do niego podobne. Utwór ma moc.
Killer Queen - bardzo lubi ją mój kolega i mu się nie dziwię - jest chwytliwa, a i tekst jest na miarę uwielbianych przeze mnie utworów z QII. Trochę za prosta według mnie jeśli chodzi o melodię, ale i tak jest niezła.
Tenement Funster/Flick of the Wrist/Lily of the Valley - na początku mojej kariery na tym forum ktoś powiedział, że to najlepsze, co ten zespół zrobił w '70s. Nie chcę wyrokować (bardzo rzadko, o ile w ogóle, oceniam muzykę w ten sposób, bo podchodzę do tego raczej emocjonalnie i za najlepsze zawsze uważam to, co mi się w tej chwili podoba), ale to naprawdę kawałek świetnej muzyki. Pomijając już samo połączenie, samodzielnie te piosenki* też świetnie brzmią. Tenement... O rany, po prostu Roger. Tekst genialny w swej prostocie (oczywiście w porównaniu z tekstami Freddie'ego, które chyba często mają drugie i trzecie dno**), w dodatku ten wokal pasuje tam jak żaden inny. Flick - bardzo chwytliwa, ostatnio przed dwa dni za mną chodziła ^^. Lily of the Valley - chyba to, że umieściłam ją wśród swoich trzech ulubionych ballad mówi wszystko.
Now I'm Here - lubię, chociaż wkurza mnie, że nie zaczyna się od 'Now I'm here' a od 'Here I stand', bo zawsze wydaje mi się, że jest ciut urwana.
In the Lap of the Gods - początek to nawet jak na Queen za wielki hardcore, żebym mogła go polubić, chociaż miło wiedzieć, że się Roger tak postarał ^^. Reszta nawet zjadliwa, ale wolę Rewizytę, chociaż o niej będzie później.
Stone Cold Crazy - prosta, bez udziwnień. Takie utwory też muszą być... Bardzo podoba mi się zwrotka, ale ogólnie przeciętnie. Wersji Metalliki jeszcze nie słyszałam.
Dear Friends - taki ciut zapychacz, nigdy się nad nim nie zastanawiałam, musiałam go sobie przed chwilą przesłuchać, żeby sobie odświeżyć, co to.
Misfire - ładne, lubię wokal, chociaż opadania szczęki nie ma.
Bring Back That Leroy Brown - dalej go nie rozumiem. Podobnie jest u mnie z Seaside Rendezvous i Lazing..., chociaż do nich się już trochę przekonałam.
She Makes Me (Stormtrooper in Stilettoes) - zachwyca mnie gitara, taka wyciszająca, do tego wokal... Tylko za cholerę nie potrafię rozszyfrować, dlaczego akurat szturmowiec? ^^ Kojarzy mi się to tylko z Gwiezdnymi Wojnami***(czyżby to było genezą tego arta?^^)
In the Lap of the Gods... Revisited - nie przeszkadza mi to "ło ło lalala", którego niektórzy z was nie lubią. W sumie to miałam fazę na ten utwór, ale dopiero, gdy poznałam wersję z Wembley, chociaż słucham albumowej, bo wolę tę odsłonę głosu Freddie'ego. To jest coś na miarę co najmniej Somebody to love - może nie i jakieś arcydzieło, ale idealne na koncert.
Ogólnie to bardzo pozytywnie oceniam ten album. Nie mam jeszcze uszeregowanych płyt, ale gdybym miała, to ta byłaby dość wysoko.
* Słowo "piosenka" w moich ustach jest prawie obraźliwe (^^), ale nie chciałam tutaj się powtarzać z tym "utworem". Naprawdę rzadko mówię "piosenka", za bardzo kojarzy mi się z popem albo słowem "piosnka" które jest okropne.
** Chyba, że teksty z QII, które wzięłam za odniesienie, są na takiej zasadzie, jak BohRhap...? Wolę spytać.
*** W sumie to sprawdziłam i raczej nie ma związku między tym utworem a Gwiezdnymi Wojnami (które są młodsze o trzy lata), ale wolałam już nie usuwać tej wzmianki, bo mogę się przy okazji pochwalić ciekawą rzeczą znalezioną na dA ><. _________________
Prześpij się trochę.
Nie udzielaj rad.
Dbaj o zęby i dziąsła.
Ron Padgett, Jak stać się doskonałym |
|
Powrót do góry |
|
|
haes82
Dołączył: 23 Maj 2012 Posty: 757
|
Wysłany: Pon Cze 04, 2012 2:43 pm Temat postu: |
|
|
Ogólnie lubię SHA, ale nie jest moim ulubionym albumem. Ogólnie uważam go za potknięcie i lekkie obniżenie lotów między dwoma rewelacyjnymi albumami - aczkolwiek nie zmienia to faktu, że nadal jest to album bardzo dobry.
Taki bardziej stricte rockowy, mniej tu artyzmu, więcej jakiegoś szarpania i dzikowania. Być może to mi nie leży.
Brighton Rock - Uwielbiam ten "dialog" między Freddiem 'normalnym', a 'wykastrowanym'. Świetna piosenka, wpada w ucho i zapada w pamięć. Jestem pewnie dziwny, ale nie leży mi solówka - za długa i nużąca.
Killer Queen - Utwór, którego nie lubiłem od samego początku przygody z Queen, ale przekonałem się z czasem. Kawał dobrej roboty!
Teenment Fuster - Nie mam pojęcia co wszyscy od tego chcą. Pomimo tego, że do Rogera jestem uprzedzony i nie trawię go jakoś w żadnej formie i żadnej wersji, to jednak TF ma w sobie coś bardzo fajnego i przyciągającego.
Flick on the wrist - Obok Spread Your Wings prawdopodobnie największy potencjalny (a niedoceniony niewykorzystany) przebój grupy.
Lily of the Valley - Ta przesympatyczna minaturka chyba już zawsze mylić mi się będzie z Nevermore, z którą ma jak mi się wydaje wiele wspólnego. Lubię Lily, ale nie hołubię jej i nie uznaję (jak niektórzy) za największe osiągnięcie grupy. Po prostu jest. I fajnie, że jest.
Now I'm Here - yyy... nie lubię. Pełna nieznośnych dźwięków, od których boli mnie głowa. Nie leży mi wokal, gitara, kompozycja... w sumie to nic. Nie wiem kto to wywindował na GH1.
In the laps of the gods - Lubię. Uważam, że za mało nad nim chłopaki posiedzieli, bo ma w sobie potencjał na miarę Black Queen. W obecnej formie jest za krótki i lekko drażniący - ale i tak uważam go za całkiem przyzwoity.
Stone Cold Crazy - Zanim zacząłem interesować się Queen, znałem go z wersji, która znalazła się na "Garage Inc." Metalliki. I ciężko mi się było przestawić potem na wersję fredziowską - jakoś ten syndrom 'pierwszego kontaktu' sprawił, że do dziś wydaje mi się, że Hetfield bardziej tu pasuje. Co nie oznacza, że Freddie robi to źle. SCC lubię za to ostre brzmienie i tempo, które na pewno w tamtych czasach niejednego zaszokowało.
Dear Friends - Tylko minuta z małym grosikiem. Nie jest to jakiś wybitny utwór, ale takie właśnie miniaturki (których brakuje w późniejszej twórczości zespołu) decydują o tym, że do starego Queen wraca się z taką nostalgią.
Misfire - Pierwszy utwór Deacona i od razu strzał w dziesiątkę. Melodyjny, wpadający w ucho kawałek (charakterystyczny dla tego autora). Deaconowe, poprockowe oblicze Queen nie do końca mi leży - ale ma też swój urok.
Bring Back... - Co to jest właściwie? Album obył by się bez tego spokojnie. Nie jest słabe, ale niepotrzebne IMO. Śmieszne jakieś. Nie przełączam płyty jak wejdzie ten utwór, ale też nie tęsknię za nim i nie wracam specjalnie do niego.
She Makes Me - Prawdopodobnie najgorszy utwór Queen w karierze. Bije na głowę wszystkie inne znienawidzone przeze mnie kawałki swoją jednostajnością, monotonią i ogólną żałosnością. Brian nie popisał się pod każdym względem, zaliczył potężną wtopę. Utwór, który nigdy, przenigdy nie powinien znaleźć się na płycie (ani nawet b-sidzie) zespołu takiej klasy, co Queen.
In the laps... revisited - "lalalalalala". Zawsze drażnią mnie w utworach wszystkie "lalala", "nanana" i "dadada". W tym też. Ale poza tym - trzyma ogólny poziom i klasę. Freddie pokazał znów co umie. Nie jest to utwór wybitny w karierze zespołu (ani nawet najlepszy na płycie) - ale da się słuchać. Przyzwoite zakończenie całkiem dobrej płyty.
Ogólnie dałem płycie piątkę. Wracam chętnie do pierwszych pięciu utworów, do reszty niekoniecznie, bo tutaj utwory dobre mieszają się z przeciętniakami, tudzież totalnymi wtopami. SHA stanowi dziwny, niepasujący do niczego, przerywnik między dwoma genialnymi albumami. |
|
Powrót do góry |
|
|
OberstPrymas
Dołączył: 24 Kwi 2010 Posty: 2830 Skąd: Świebodzice
|
Wysłany: Pon Cze 04, 2012 5:40 pm Temat postu: |
|
|
Cytat: | Teenment Fuster - Nie mam pojęcia co wszyscy od tego chcą. Pomimo tego, że do Rogera jestem uprzedzony i nie trawię go jakoś w żadnej formie i żadnej wersji, to jednak TF ma w sobie coś bardzo fajnego i przyciągającego. |
Jacy wszyscy? Pokaż mi ich, to polecę im skopać pupę.
Cytat: | She Makes Me - Prawdopodobnie najgorszy utwór Queen w karierze. Bije na głowę wszystkie inne znienawidzone przeze mnie kawałki swoją jednostajnością, monotonią i ogólną żałosnością. Brian nie popisał się pod każdym względem, zaliczył potężną wtopę. Utwór, który nigdy, przenigdy nie powinien znaleźć się na płycie (ani nawet b-sidzie) zespołu takiej klasy, co Queen. |
Kiedyś też tak myślałem o tym kawałku. Teraz jakoś cieplej myślę o tym numerze. IMO broni się klimatem (chociaż wciąż jest jednym z najgorszych kawałów z lat 70.) _________________ FAN KOBIAŁEK
GOŁA KASIA |
|
Powrót do góry |
|
|
kapelutek
Dołączył: 25 Kwi 2012 Posty: 261 Skąd: Rzeszów/Szczecin
|
Wysłany: Sob Lip 28, 2012 2:26 am Temat postu: |
|
|
Dopiero teraz zabieram się za ocenianie tego albumu, bo wcześniej nie był przeze mnie dobrze przesłuchany.
Jeżeli chodzi o moją opinię, to dla mnie plytka jest tak na 4,5, ponieważ ma kilka piosenek, które uwielbiam, a także kilka, do których wracam rzadziej. Ale zacznę po kolei:
Brighton Rock - bardzo fajny kawałek, zwłaszcza to takie przejście przed gitarową solówką, ta również wymiata, choć może rzeczywiście jest ciut za długa. Ale ogólnie utworek super, wielki plus
Killer Queen - moja miłość, jeden z ulubionych utworów Queen w ogóle, lekkość, melodyjność, po prostu dla mnie bomba!
Tenement Funster - fajny klimat, świetny wokal Rogera, chociaż przyznam, że nie mam na punkcie tej piosenki takiej obsesji jak niektórzy tutaj:D Jeżeli slucham całej płyty - z chęcią przelecę i tą piosenkę, jeżeli włączam sobie pojedyncze utwory - tej raczej nie. Tak po prostu jakoś mam. Dziwne bo jako niepoprawna fanka Rogera powinnam uwielbiać calym sercem:P
Flick of the Wrist - tu lepiej niż przy TF, też nie jest może moim hitem, ale bardziej na mnie działa, zwlaszcza świetne przejścia, mroczne, klimatyczne.
Lily of the Valley - piękna ballada, ale również brak takich fajerwerków do nieba, jak przy kilku innych piosenkach Królowej.
Mimo, że te 3 poszczególne piosenki oceniam jako bardzo dobre, choć nie moje ulubione - to jednak podoba mi się ogromnie ta ich spójność, że jest to taka trylogia. Ta jedna cecha bardzo na plus!
Now I'm Here - nie jest zła, ale w sumie nie przepadam... Dużo lepsze wrażenie robiła na koncertach, a tak to po prostu dobra, ale to tyle.
In The Lap of The Gods - początek Rogera ryje beret, potem jest ciut gorzej, denerwuje mnie ten zwolniony wokal Freddiego. Rewizyta jest dla mnie duuużo lepszym kawałkiem.
Stone Cold Crazy - na ogół preferuję lżejsze kawałki, ale ten utwór bardzo doceniam i lubię sobie posluchać w przypływach energii. Daje kopa!
Dear Friends - a tutaj jest super, nie rozumiem dlaczego tyle osób się rzuca o tą piosenkę. Ale pewnie powiecie, że mam dziwny gust (biorąc pod uwagę, że nie szaleję przy Świętej Trójcy tej płyty;P). Uwielbiam tą miniaturkę, taki odpoczynek po wyczerpującym SCC, lekka, dość smutna, poruszająca. SUPER
Misfire - świetny kawałek Johna, lekki, melodyczny, to co kapelutki lubią najbardziej:D Po posłuchaniu siedzi w głowie i nie może wypaść!
Bring Back That Leroy Brown - o, a to jest piosenka, którą najmniej lubię. W ogóle chyba jej nie lubię. Ma fajne elementy jak banjo Briana chociażby, ale sama melodia mnie jakoś denerwuje. Wiem, że to pastisz, ale np. takie Lazing uwielbiam, a do tego jakoś nie mogę się przekonać.
She Makes Me - sama nie wiem. Jeżeli trwałby 2 min byłby nawet ciekawą odskocznią, na pewno ma swój klimat. No ale jednak długość powoduje, że piosenka męczy i po czasie ma się dość. Jako krótki kawałek byly dużo bardziej udaną ciekawostką.
In The Lap Of The Gods - Revisited - super super super, piękna melodia, uwielbiam każdy moment tej piosenki, nawet to La la la la, wzrusza mnie, przywodzi na myśl pożegnanie z czymś, świetny kawałek i cudne pożegnanie z płytą.
Tak więc w ogólnej ocenie waham się między 4 a 5, wstrzymam się z ankietą, bo może jakims cudem naglę polubię Leroya;P Ale jak narazie bardziej 4. _________________ Rock'n'roll!!!
Obsession of Roger - sory gajs:D
Dlaczego z powodu mojego nicku wszyscy myślą, że jestem mężczyzną O_O? Uroczyście oświadczam, że pełnokrwista ze mnie kobita:D
|
|
Powrót do góry |
|
|
Corey
Dołączył: 15 Lis 2012 Posty: 1741 Skąd: Wembley Stadium
|
Wysłany: Pon Gru 03, 2012 10:19 pm Temat postu: |
|
|
Sheer Heart Attack to album na piątkę i tyle właśnie dałem. Zapewne początkujący fani wachają się z kupnem tego albumu, więc ja piszę, że naprawdę warto. Prawie każda piosenka z tego krążka jest dla mnie wielkim przebojem. Cudowny Brighton Rock, Killer Queen, Tenement Funster i już mamy wspaniały początek albumu. Po środku mocny Now I'm Here i Stone Cold Crazy. Krótka ballada Dear Friends i świetny komiczny Bring Back That Leroy Brown. Dwie ostatnie She Makes Me (Stormtrooper in Stilettoes) oraz In the Lap of the Gods...Revisited to bez wątpienia bardzo ambitne utwory, które najbardziej polecam. Reszta utworów taka sobie. Jest dobrze _________________ magic
Niesamowity Chuck Norris!!! |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|