FAQFAQ
SzukajSzukaj
UżytkownicyUżytkownicy
GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja

ProfilProfil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości
ZalogujZaloguj

Forum Forum.Queen.PL (tylko do odczytu) Strona Główna
Użytkownikami tego forum nie są wyłącznie (i w większości) członkowie Polskiego Fanklubu Queen, dlatego ogółu opinii prezentowanych na forum nie można traktować jako opinii Fanklubu, w tym jego Zarządu i innych organów nadzoru.
Polski Fanklub Queen

Czat.Queen.PL!
Forumowi prozaicy
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum.Queen.PL (tylko do odczytu) Strona Główna -> FreestyleForum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Pisujesz...?
Tjaaaa, posty na forum.
31%
 31%  [ 15 ]
Oczywiście! Amatorsko... :)
12%
 12%  [ 6 ]
Tak! Poważnie myślę o podbiciu rynku wydawniczego! :)
17%
 17%  [ 8 ]
Mam raczej dziennikarską żyłkę...
21%
 21%  [ 10 ]
Szczerze...? Wolę poezję.
6%
 6%  [ 3 ]
Inna odpowiedź
10%
 10%  [ 5 ]
Wszystkich Głosów : 47

Autor Wiadomość
szymek_dymek



Dołączył: 24 Lis 2004
Posty: 2079
Skąd: Racibórz

PostWysłany: Sro Gru 13, 2006 9:33 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Qnegunda - przeczytałem Twój tekst i piszę posta na gorąco.

Przede wszystkim zgadzam się z Tobą - psychodela jak ta lala Wink Generalnie nie lubię takich tworów, bo nachalnie kojarzą mi się z quasigotckimi nastolatkami, przeładowującymi swoje wypociny nadmiarem bezsensownych metafor.

W tym przypadku było inaczej - tekst, który powinien zanudzić mnie na (nomen omen Laughing ) śmierć, okazał się całkiem wciągający. Chwila zastanowienia nad przyczyną tego faktu dała mi jasną odpowiedź. Nie był banalny. Opowiadanko swobodnie dryfowało w stronę filozoficznego eseju, w którym co i rusz pojawiała się jakaś ciekawa myśl. Taka myśl - jak haczyk przykuwała moją uwagę i nie pozwalała przerwać lektury. Przypuszczam, że skromna otoczka fabularna miała stanowić tylko niezły pretekst do ciekawych skądinąd rozważań nad istotą śmierci. I dobrze. (Podobało mi się stwierdzenie, że potrzebuje ona oswojenia - "akceptacji", jak napisałaś).

Nie jestem w stanie napisać czegoś więcej nt. treści i przekazu, bo wydaje mi się, że taki zamotany tekst wypada przeczytać kilka razy. Powiem więc, co jeszcze mi się podobało w kwestiach "technicznych" Wink Ładnie bawisz się słowem - zdarzały się ironiczne wtrącenia i kolokwializmy (jak np. "żebyś się wreszcie zamknął" czy "A Pomoc sama nie nadejdzie z prostego powodu – brak nóg… "). Pasuje mi to.

Czego mógłbym się czepić? Niektórych niefortunnych zwrotów (ciśnienie raczej się podnosi lub skacze - "wzmaga" jakoś mi nie pasuje), oraz paru błędów w szyku zdań. Ale takie pokręcone teksty mają to do siebie, że można zwalić tego typu przewinienia na kwestię celowych zabiegów artystycznych Razz Myślę też, że bardziej wnikliwa korekta zlikwidowałaby te drobne błędy.

Podsumowując: dobre, choć nie w moim guście (wolę bardziej "light'owe" utworki Wink ). Nie wiem, czy podczas czytania w pełni pojąłem Twoje intencje, ale pewnie uważniejsza i wielokrotna lektura pomoże mi w lepszym zrozumieniu koncepcji. Pisz tak dalej! Wink
_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
szymek_dymek



Dołączył: 24 Lis 2004
Posty: 2079
Skąd: Racibórz

PostWysłany: Sro Gru 20, 2006 9:09 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Kruszyny, oceńcie moją pracę Smile
_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
TigerLily



Dołączył: 10 Cze 2006
Posty: 231
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sro Gru 27, 2006 6:55 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Przyznam szczerze Szymku, że mnie zaskoczyłeś. Trudno mi oceniac Twoje opowiadania, ale wiem jedno masz genialne pomysły, potencjał godny pisarza z prawdziwego zdarzenia. Opisywane problemy ujmujesz otwarcie i nie boisz się prawdy. Wg mnie piszesz bardzo dojrzale i szczerze, a to się chwali.

Z przyjemnością znajdę Twoje opowiadania na półce w księgarni.

Powodzenia. Czekam na następne Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Numer GG
szymek_dymek



Dołączył: 24 Lis 2004
Posty: 2079
Skąd: Racibórz

PostWysłany: Sro Gru 27, 2006 7:48 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

TigerLily napisał:


Powodzenia. Czekam na następne Smile


Dziękuję! Very Happy A z ciekawości - które czytałaś?
_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
TigerLily



Dołączył: 10 Cze 2006
Posty: 231
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sro Gru 27, 2006 7:53 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Wszystkie, które zamieściłeś w tym temacie... Wink

Ale zaskoczył mnie Labirynt.... nie chcę Cię przechwalic drogi Autorze, ale genialny jesteś Wink Powaga.
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Numer GG
szymek_dymek



Dołączył: 24 Lis 2004
Posty: 2079
Skąd: Racibórz

PostWysłany: Sro Gru 27, 2006 11:14 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

TigerLily napisał:
Wszystkie, które zamieściłeś w tym temacie... Wink

Gratuluję odporności na niepoprawną grafomanię Wink

TigerLily napisał:
Ale zaskoczył mnie Labirynt.... nie chcę Cię przechwalic drogi Autorze, ale genialny jesteś Wink


Za późno... [skacze z okna, krzycząc: "Jestem panem świaaaattaaaa...!!!"] Twisted Evil Arrow Wink

A poważnie - jeszcze raz dzięki. Takie miłe słowa naprawdę motywują do dalszej roboty Exclamation
_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
TigerLily



Dołączył: 10 Cze 2006
Posty: 231
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pią Gru 29, 2006 7:10 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Tak dobrze Wam idzie, a teraz co?

Spoczywacie na laurach? -->Szymek do roboty Exclamation Arrow Smile Arrow Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Numer GG
szymek_dymek



Dołączył: 24 Lis 2004
Posty: 2079
Skąd: Racibórz

PostWysłany: Pią Gru 29, 2006 7:17 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Sory, ale z okazji przerwy świątecznej jestem w stanie napisać jedynie nowelkę o kolesiu, który obżarł się ciasta z makiem i kompotu, co zaowocowało halucyacjami, a w konsekwencji - samobójczą śmiercią Wink
_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
BeBe



Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 4252
Skąd: FAC 51

PostWysłany: Pią Gru 29, 2006 7:50 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Szczerze ? Wolę poezję.
Piszę, ale rzadko pokazuję Wink
_________________
Sometimes the only sane answer to an insane world is insanity.
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
TigerLily



Dołączył: 10 Cze 2006
Posty: 231
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pią Gru 29, 2006 8:06 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

No tak Święta Rolling Eyes Arrow Wink
Wybaczam tym razem, ale jak odpoczniesz to do pracy.... Wink
Pozdro.
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Numer GG
wasdfg7



Dołączył: 16 Paź 2005
Posty: 4279
Skąd: Dębica/Wrocław

PostWysłany: Pią Gru 29, 2006 9:14 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

szymek_dymek napisał:
Moja pierwsza powieść Very Happy

http://rapidshare.com/files/6928811/Labirynt_Wydanie001.pdf.html

Czekam na opinie po przeczytaniu - dajcie też znać, jeżeli tylko ściągniecie.

Pozdrawiam! Wink
Jestem z siebie dumny, zacząłem czytać, pierwsze dwa rozdziały są może nie genialne, ale co najważniejsze ciekawe. Mam nadzieję, i jestem praktycznie pewny, że powieść się będzie rozwijać. A to Fred... Very HappyVery HappyVery Happy Kto nie wie niech przeczyta:DVery HappyVery Happy
_________________

MARILLION - BRAVE
The true soul of Queen band is lost...
______________________________
I've Been Blessed By God
Yet I Feel Forsaken
All To Me Was Given
Now It's Finally Taken
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Numer GG
szymek_dymek



Dołączył: 24 Lis 2004
Posty: 2079
Skąd: Racibórz

PostWysłany: Pią Gru 29, 2006 9:35 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cieszę się, że zacząłeś lekturę Smile Z niecierpliwością czekam na każdą Waszą opinię, bo jesteście de facto jedynymi osobami, którym pokazuję płody mojej chorej wyobraźni. Znajomym w realu nie przyznaję się do pisania - choćby dlatego, że nie mam ich zbyt wielu, ale to już inna historia Confused Wink
_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Werty



Dołączył: 06 Lut 2006
Posty: 1310

PostWysłany: Pią Gru 29, 2006 10:07 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

A ja właśnie piszę swoją historię. Przychodzi mi to z trudem (bo nie jestem zbytnio kreatywny) ale jakoś daje radę. Jak skończę pierwszy rozdział to podrzucę. Wink



„Opowieść” by Werty36. Wink


Nie ma to jak dobre piwo w brytyjskim pubie – pomyślał Paul wpatrując się w strugi deszczu, które ściekały po powierzchni szyby całkowicie zniekształcając widok. Rzeczywiście, coś w tym było. Pub, w którym znajdował się nasz bohater, był bardzo staroświecki: aromat drewna, ozdoby na krzesłach, stare tapicerki… Było tu naprawdę przytulnie nie tylko ze względu na wygląd, ale także na towarzystwo. Każdy miał do opowiedzenia jakąś ciekawą historię lub też ochotę do ubicia interesu. Uczciwego interesu. Krętacze już dawno opuścili te progi, a przynajmniej nie kręcą się tu w ogóle od czasu pojawienia Paula i jemu podobnych.
- Gdyby w naszym kraju można było żyć tak jak tu…- zaczął zdanie i znów się zamyślił.
- Daj sobie z tym spokój marzycielu – wydrwił go Artur – na razie będziemy musieli się urządzić poza jego terenem, a w tej chwili jego pozostałościami – dodał po chwili.
Artur był jednym z najlepszych przyjaciół Paula. Najważniejszą i zarazem najcenniejszą jego zaletą była lojalność. Paul już nie raz był opuszczany przez takich co zarzekali się, że życie za niego oddadzą. Artur jednak towarzyszył Paulowi od samego początku. Nawet teraz jest mu niezwykle oddany mimo tego, że wszyscy od Paula się odwrócili.
- O tak. – przyznał rację - Gdybać każdy może Arturze. Jednak ja mam co innego na myśli. Po prostu żałuje że wszystko tak się potoczyło – uderzył kuflem w stół rozlewając przy tym piwo – BEZSENSOWNA TUŁACZKA – powiedział przez zęby i spojrzał na rozbity kufel.
-Paul! – podniósł głos a potem przysunął się do niego – Co z tobą? – pytanie było jak najbardziej na miejscu bo Paul był ostatnią osobą, po której spodziewano się hałaśliwości i gwałtowności. Więc nawet jedno uderzenie w stół mogło wzbudzić zdziwienie.
-Panie McLike, czy coś jest nie w porządku?? – odezwał się głęboki i uprzejmy głos.
Przy loży, w której siedział Paul i Artur, stanął barman i zarazem szef pubu. Był to człowiek o potężnej posturze. Lekko otyły. W okolicy cieszył szacunkiem ponieważ zawsze służył radą w różnych problemach mieszkańców. Można powiedzieć, że jest przykładem wzorowego barmana, który zawsze wysłucha czy to pijanego czy niepijanego biedaka.
Paul dopiero po chwili zareagował. Wyglądał wręcz jak pijaczyna pochylając się nad swoim kuflem. Widocznie musiał trochę tych piw wypić, a może po prostu miał zły dzień?
-Wszystko w porządku Roger. – powiedział ze smutkiem i po raz kolejny zanurzył usta w piwie.
-Widzę – wbrew pozorom, w jego głosie nie było ani cienia drwiny – odstaw to – dodał stanowczo.
-Paul, może jeszcze da się to wszystko naprawić. To, że ponieśliśmy klęskę nie znaczy, że nie możemy się podnieść – Artur położył swoją rękę na jego ramieniu – zawsze mówiłeś, mamy siłę aby zwyciężyć.
-Czy to ma coś wspólnego z ostatnimi wydarzeniami na terenie dawnej Polski – Roger zapytał z zaciekawieniem w głosie – podejrzewałem, że jesteście najemnikami, którzy szukają zleceń aby zapewnić sobie byt, ale nie sądziłem, że możecie być kimś ważniejszym – zniżył głos niemal do szeptu – na przykład członkami niedawno upadłego zakonu.
Paul zmienił się nie do poznania – otępienie znikło w mgnieniu oka, a z jego oczu znikły wszelkie uczucia. Chwycił agresywnie za koszulę, przybliżył barmana do siebie ale zapytał bezbarwnym tonem tak jakby prosił o ogień:
-Kto ci to powiedział?

Cdn…
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
wasdfg7



Dołączył: 16 Paź 2005
Posty: 4279
Skąd: Dębica/Wrocław

PostWysłany: Nie Gru 31, 2006 4:00 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

No wiec tak Szymku_dymku, nadszedł czas wielkich wypowiedzi i wojen...

Dobra nie będę pierd.... Very Happy

Podziwiam Cię wciąż za twe pomysły, są bardzo oryginalne i w ogóle, nie wiem skąd ty je bierzesz, ale są naprawdę genialne. Twój styl też jest bardzo fajny. W całym tekście niezmiernie irytowały mnie docinki Toniego ( te w nawiasach Very Happy ), ale da się żyć. Niestety ogólnie teskt nie podobał mi się. Jak już mówiłem pomysły masz naprawdę super, ale zawsze zdarzają się książki tqwojego ulubionego autora, za którym po prostu nie przepadasz, i właśnie za takie opowiadanie biorę Toniego Gaję i resztę. Nie wiem dlaczego, może po prostu jestem taki "delikatny", ale nie podobały mi się te teksty i historyjki z Fredem, z STRRRRASZNYM MIONOTAUREM, jak na mój gust przesadziłeś, ale zaznaczam, to może być po prostu moja "delikatność". Pisz dalej, z niecierpliwością czekam na następne twe teksty, i nie zrżaj się moją opinią, po prostu czasem musi się pojawić i krytyka.



MAM NADZIEJĘ ŻE NIE EDYTUJESZ TWEGO TEKSTU, TEGO ZE SPOWIEDZI FORUMOWICZÓW Very HappyVery HappyVery Happy
_________________

MARILLION - BRAVE
The true soul of Queen band is lost...
______________________________
I've Been Blessed By God
Yet I Feel Forsaken
All To Me Was Given
Now It's Finally Taken
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Numer GG
szymek_dymek



Dołączył: 24 Lis 2004
Posty: 2079
Skąd: Racibórz

PostWysłany: Nie Gru 31, 2006 4:14 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Dzięki za opinię!

Nie bój żaby, nie nabiję Cię teraz na pal Wink (tylko ukrzyżuję do góry kroczem Twisted Evil ).

Przede wszystkim zdaję sobie sprawę, że nie wszystko musi się podobać, a odbiór tekstu jest rzeczą gustu. Właściwie tylko styl i pomysłowość można ocenić w miarę obiektywnie, dlatego cieszę się cholernie, że te dwa elementy nadal Ci pasują Smile

Co do samej fabuły... Pewnie masz rację. Motyw z gałami mógł być rzeczywiście obrzydliwy. Po prostu ja sam spędziłem długie lata przed dużo paskudniejszymi książkami Mastertona, dlatego moja "delikatność" trochę się stępiła. Rzeczy, które innym mogą wydać się ohydne, na mnie nie robią już tak dużego wrażenia - stąd potem taki zgrzyt między odbiorcą a moim tekstem.

Na pewno nie zaprzestanę pisania - jestem Ci wręcz wdzięczny za krytykę, bo od lukrowania niewiele bym się nauczył, a tak przynajmniej dałeś mi do myślenia Smile Aha, te teksty w nawiasach niestety pozostaną - uwielbiam pisać w ten sposób, wzorując się na moim mistrzu Kingu Twisted Evil

I jeszcze raz powtarzam - to rzecz gustu. Dla mnie "Labirynt" ciągle jest jedną z lepszych rzeczy, które napisałem. TigerLily ponoć też się podobało Smile

Wielkie dzięki za opinię!

...a teraz idę wyedytować posta w forumowej spowiedzi, psia mać... Twisted Evil Arrow Wink
_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
TigerLily



Dołączył: 10 Cze 2006
Posty: 231
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie Gru 31, 2006 4:37 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Szymku nie "ponoc", tylko podobało się Wink

To prawda, że tekst jest dośc ostry i trzeba lubic ten styl, ale ja przywykłam do takich klimatów, więc myślę, że "Labirynt' jest na dobrym poziomie Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Numer GG
szymek_dymek



Dołączył: 24 Lis 2004
Posty: 2079
Skąd: Racibórz

PostWysłany: Nie Gru 31, 2006 4:38 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Werty, mendo - dlaczego nie wrzuciłeś opowiadanka w nowym poście? Cudem przyuważyłem, że edytowałeś! Cool

Fragment dosyć krótki - więc na razie nie napiszę zbyt wiele. Zapowiada się ciekawie. Rozumiem, że całość będzie taką wersją post-nuklearnego świata, w którym zniszczeniu ulega tylko Polska, a nie cała Ziemia? Przyznam, że wzbudziłeś we mnie zainteresowanie, bo zastanawiam się co mogło się stać Smile Siedzą w londyńskim pubie, więc przypuszczam, że Polska uległa wyludnieniu wskutek wyjazdów zarobkowych na Zachód. Dobrze kombinuję Question Smile

Styl nienajgorszy, mógłbym przyczepić się kilku drobnych błędów i niefortunnych sformułowań, np.

werty 36 napisał:

Artur był jednym z najlepszych przyjaciół Paula. Najważniejszą i zarazem najcenniejszą jego zaletą była lojalność. Paul już nie raz był opuszczany przez takich co zarzekali się, że życie za niego oddadzą. Artur jednak towarzyszył Paulowi od samego początku. Nawet teraz jest mu niezwykle oddany mimo tego, że wszyscy od Paula się odwrócili.


Zwróć uwagę na czasy w tym akapicie - najpierw piszesz: "był jednym z przyjaciół", "jego zaletą była lojalność", a potem - "nawet teraz jest mu niezwykle oddany". Wyrównaj to jakoś - albo trzymając się przeszłego, albo teraźniejszego przez cały tekst (sugeruję przeszły).

werty 36 napisał:
Był to człowiek o potężnej posturze. Lekko otyły.

Jakoś mi to nie pasi. Ktoś o potężnej posturze, albo jest "kurewsko otyły", albo "nieźle przypakowany" Cool "Lekko otyły" - nie za bardzo...


werty 36 napisał:

-Czy to ma coś wspólnego z ostatnimi wydarzeniami na terenie dawnej Polski – Roger zapytał z zaciekawieniem w głosie – podejrzewałem, że jesteście najemnikami, którzy szukają zleceń aby zapewnić sobie byt, ale nie sądziłem, że możecie być kimś ważniejszym – zniżył głos niemal do szeptu – na przykład członkami niedawno upadłego zakonu.


Robi się ciekawie! Tylko uważaj trochę, żeby nie przesadzić potem ze zbyt dużą ilością wątków. Widzę, że pojawia się jakiś zakon, w międzyczasie coś sugeruje zagładę Polski. Myślę, że wszystko to jakoś ładnie poskładasz w sensowną i zagmatwaną do pewnych granic całość! Życzę powodzenia i czekam na more...

EDIT: Tiger - Dzięki za wsparcie Kochanie!!! Smile :*
_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
wasdfg7



Dołączył: 16 Paź 2005
Posty: 4279
Skąd: Dębica/Wrocław

PostWysłany: Nie Gru 31, 2006 5:31 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

A może się określisz, kiedy będzie następne "opowiadanie"??
_________________

MARILLION - BRAVE
The true soul of Queen band is lost...
______________________________
I've Been Blessed By God
Yet I Feel Forsaken
All To Me Was Given
Now It's Finally Taken
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Numer GG
szymek_dymek



Dołączył: 24 Lis 2004
Posty: 2079
Skąd: Racibórz

PostWysłany: Nie Gru 31, 2006 5:38 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

wasdfg7 napisał:
A może się określisz, kiedy będzie następne "opowiadanie"??


Jeśli to do mnie, to... nie mogę Cool Bo potem pewnie dałbym ciała z terminem. Prawdę mówiąc, chciałem sobie popisać w czasie świątecznej przerwy, ale guzik z tego wyszło Rolling Eyes Zobaczę, jak to będzie po powrocie na uczelnię. Lubię wtedy sobie poskrobać w pociągu.

(Raz miałem nawet fajną przygodę z tym związaną Laughing - piszę właśnie jakiś rozdzialik "Labiryntu", a podchodzi do mnie nawalony jak bela koleś i pyta: "Stary, jesteś pisarzem? Chodź do nas, napijemy się Laughing" W drodze z Rybnika do Racka obciągnąłem z nimi 0,7 l Ginu Lubuskiego, prawie zaliczyłem mandat za palenie w przedziale i... nic już tego dnia nie napisałem Laughing Przy okazji - pozdrawiam Trawę i Dzięcioła z Kielc, jadących linią Bielsko-Biała --> Racibórz Exclamation Wink )
_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Crowly



Dołączył: 17 Kwi 2004
Posty: 1570
Skąd: z Trzebnicy

PostWysłany: Czw Sty 04, 2007 10:24 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Niniejszy tekst to receznaj albumu "Clutching At Straws" zespołu Marillion w konwencji inspirowanej tekstami ze wspaniałej witryny artrock.pl. Tylko inspirowanej. Tekst możecie rozpowszechniać do woli, jednakże bez prawa do dokonowania zmian, poprawek, cięć i z zachowaniem informacji o autorze (czyli mnie rzecz jasna) Smile

MARILLION - CLUTCHING AT STRAWS

Fish - śpiew
Steve Rothery - gitara
Mark Kelly - instrumenty klawiszowe
Pete Trewanas - bas
Ian Mosley - instrumenty perkusyjne

1. Hotel Hobbies
2. Warm Wet Circles
3. That Time of the Night
4. Going Under
5. Just for the Record
6. White Russian
7. Incommunicado
8. Torch Song
9. Slainte Mhath
10. Sugar Mice
11. Last Straw


Promienie światła z jarzeniówki leniwie oświetlają pomieszczenie. Upadli aniołowie zasiadają za barem, chwytając się swojej ostatniej deski ratunku, swojej własnej brzytwy. Przezroczyste i złotawe płyny spozierają na nich kuszącym wzrokiem zza szklanego więzienia. Zdają się wyszeptywać prosto w stronę serc obietnice rozkosznego zapomnienia. Szepcą "znajdziecie ukojenie w ciepłych, wilgotnych okręgach, w śladach po kieliszkach, które niewzruszony sprzątacz wymaże wraz z resztkami kokainy i niedopałków papierosowych."

"Cllutching At Straws" to łabędzi śpiew "starego" Marillion, niedoceniany przez wielu, gdyż zrodził się po olbrzymim, komercyjnym sukcesie przebojowego "Misplaced Childhood". A przecież ten album w wielu momentach dorównuje "Zbłąkanemu Dzieciństwu", w niektórych momentach nawet je przewyższając. O ile Fish na "Misplaced..." skupiał się na przeżyciach młodzienaszka z po raz pierwszy złamanym sercem, o tyle tutaj opisuje już przeżycia lduzi dojzrałych, ukształtowanych, którzy jednak nie mogąc poradzić sobie z własnym losem, poszukują wyzwolenia w używkach; a w oku cyklonu jest Torch, postać poety poszukującego inspiracji nie tylko na dnie kieliszka, ale i w opowieściach "upadłych aniołów". Wszak każdy taki wieczór w barze oferuje możliwość zagłębienia się w tragiczne historii: nikt nie rodzi się na dnie, tonie się stopniowo i te historie kolejnych utonięć bez odbijania się od dna składają się na genialną całość CAT.

Maszyna do pisania wypluwa z siebie kolejny strumień wspomnień. Pióro skrobie po papierze w miarę, jak najtrzeźwiejszy z gości snuje swoją opowieść. "Chcesz poznać moją historię? Oto, co dokładnie było.". A przy stoliku zgarbiony siedzi poeta, jego towarzyszką wódka z lodem i mlekiem, "White Russian" i dawno zgasły pet, którego jeszcze nie zdążył wyjąć z ust. "Odszedłem od żony i dzieci" - snuje opowieśc tamten - "tak im będzie lepiej. Ja jestem bez pracy, bez wykształcenia, zwykły ze mnie pierdolec, brat Sary miał rację.". Nieznajomy urywa w pół słowa, budzi się jego sumienie, przygniecione ciężarem procentów. Szybko pochwyca z lady kolejny kieliszek i wypija z takim zawzięciem, jakby od tego miało zależeć jego życie. Sumienie nie ma siły się bronić. Zagłusza je sukcesywnie, aż do skutku. Aż osunie się na podłogę, aż zupełnie przestanie kontaktować, aż zejdzie pod wodę. Zawsze dokładnie o tej porze nocy.

Doskonałe jest połączenie tekstu z muzyką na CAT - mamy tutaj pełen rozdźwięk; od nastrojowych nallad, po dynamiczne kawałki z duzą ilością klawiszy. Rothery wspina się na wyżyny artyzmu, Kelly miażdzy solówkami, których nikt nie ejst w stanie powtórzyć z taką precyzją, bas Trewanasa i perkusja Mosleya doskonale udowadniają, że sekcja rytmiczna nie musi zostawać w cieniu znakomitych solistów. A wszystko to trzyma w ryzach jedyny i niepowtarzalny Fish, czarując swoim na poły ciepłym i prawie romantycznym, na poły histerycznym śpiewem. Zaklinając słuchaczy teatralnością w najlepszym tego słowa znaczeniu. Teksty pwoażne tu mogą zbiec się z energiczną, żywiołową oprawą muzyczną ("Incommunicado", "Slainte Mhath", "Last Straw") co niejako odwzorowuje walczące w człowieku żywioły uajwniające się po spożyciu odpowiedniej ilości etanolu. Z jednej strony wigor i energia, z drugiej uzewnętrznienie wszystkich naszych lęków: tęsknota za utraconą ukochaną, niespełnioną miłością, dziećmi, dawnym życiem, które kiedyś postanowiliśmy przepić i przećpać. Nie wypowiadając słów. Nie podpisując cyrografu. Tylko nalewając sobie jeszcze jeden kieliszek obiecując sobie, że to już ostatni raz.

Teraz spalamy się trochę jaśniejszym płomieniem...

Zmieniło się także podejście Marillion do symboliki. Na okładce nie znajdziemy już błazna, tylko pijaczków w barze (wśród nich sprytnie poukrywani między innymi Janis Joplin i Jim Morrison). Dlaczego? Bo ich symbolizuje Torch. Bo chociaż pozornie zdystansowany od wydarzeń, pilnie notujący opowieści swoich towarzyszy, sam także jest więźniem nałogu. Schodzi z dno razem z nimi. Pozornie zawsze lepiej tonąć w towarzystwie. W rzeczywistości każdy tonie sam.

Zwal wszystko na mnie
Mozesz zwalić całą winę na mnie
Jesteśmy tylko watą cukrową w deszczu
Wasz tatuś wziął sobie wolne

Poszczególne słowa w pośpiechu wystukane na antycznej już maszynie do pisania poczęły zlewać się w całość.Torch odchylił się. Mrok już prawie opuszczonego hotelowego baru rozświetlił błysk zapalniczki. Ciszę pzrełamał zduszony syk gazu...

Tylko dla potomności
Popłynę na sam dół

W oddali dał się słyszeć szept. "Dla potomności. Ha! Każda wymówka jest dobra, ochlejusie...". Odgłos kropli wody obijających się o dno szklanki, jakby walczących o palmę "primus inter pares". Chlupot zagłuszył głos. Przynajmniej na następną godzinę
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Numer GG
lemur
Moderator


Dołączył: 13 Maj 2005
Posty: 5251
Skąd: z Komitetu Centralnego

PostWysłany: Wto Lut 13, 2007 12:25 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Nie jest to utwór prozatorski, ale nie chce mi się zakładać nowego tematu dla prób dramaturgicznych. Oceniajcie!!!


Tytułu jeszcze brak

Scena I

Bardzo ciemne, przestronne pomieszczenie . Mrok rozświetla jeno pojedynczy płomień świecy, wokół którego siedzą Sataniści w ciemnych szatach z kapturami. Z tyłu dobiega zbiorowe mruczenie mrocznych i bluźnierczych modlitw.
Satanista I: Tak więc postanowione
Satanista II: W mroczną, bezksiężycową noc musimy złożyć Panu Naszemu ofiarę z krwi niewinnej
Satanista III: Im bardziej niewinnej tym lepiej
Satanista I: Ofiara, którą złożymy musi być starannie wybrana
Satanista II: Żeby nie wcisnąć jakiegoś szajsu.
KONSTERNCJA
Satanista I: No, właściwie tak. Jesteśmy szanującymi się satanistami. Kogóż więc złożymy w ofierze Panu Naszemu?
Satanista III (z entuzjazmem): Jakąś dziewicę!
Satanista I: A ty tylko o jednym. Trochę szacunku w obliczu…ekhm..no w obecności Pana Naszego.
Satanista II: Mam myśl, bracia niegodziwi!
Tamci: Och!
Satanista II: Czyż nie mamy w szeregach naszych nowicjusza?
Tamci: A jakże
Satanista II: I czyż nowicjusz ten do tej pory nie zajmował się jeno tak prozaicznymi praktykami jak odnoszenie butelek do sklepu?
Tamci: Słusznie prawisz, bracie.
Satanista: A czyż , by móc prawdziwie dostąpić tego zaszczytu jakim jest wstąpienie prawdziwe w szeregi…
Głos mroczny z cienia: A szybciej i krócej tam!
KONSTERNACJA AŻ PIŹDZI
Satanista II (speszony jak zbity borsuk): No więc…sądzę, że nowicjusz nasz powinien dostarczyć nam ofiarę na naszą następną czarną mszę.
CHWILA MILCZENIA
Tamci: Dobrze prawisz, bracie.
Satanista I: Bracie Popielny Trupie, wystąp.
W oświetloną przestrzeń wstępuje zakapturzony Nowicjusz.
Satanista I: Słyszałeś, jaką decyzję podjęło Plugawe Prezydium?
Nowicjusz (głos mu drży): Ttttak, bracia.
Satanista I: Tak więc powtarzam tylko: by dowieść swej nikczemności i oddania wieczystym, mrocznym ideałom
Głos mroczny z cienia: Streszczaj się!
KONSTERNACJA, ZNOWUŻ
Satanista I: Przyprowadź ofiarę na następną Czarną Mszę. I żeby mi była dobra!
Nowicjusz: Ddd..dziewicę?
Satanista I: Kurwa! Czy wy wszyscy tylko o jednym myślicie? Może być dziewica, może być nie-dziewica. Byleby była ofiara. A teraz rozejdźmy się wojnie!
Zdmuchuje płomień świecy.. Słychać jak wiele osób podnosi się, koszmarny rumor, przepychanki, wrzaski, przekleństwa („Zapal światło, kutasie!”) itd.



Scena II

Pokój Nowicjusza. Pobazgrane ściany, obsceniczny plakat porno, pentagram, świece, czaszki, przytulanki, samochodziki. Mnóstwo walających się ubrań. Nowicjusz leży na łóżku.
Nowicjusz: O rany! Cała noc mroczna już uszła a ja wciąż z rękami pustemi! Tak wielkim zaufaniem Bractwo Obrzydliwe obdarzyło mą nędzną robaczość, która do chwili tej jeno flaszki do sklepu odnosić godna była, że żelazny ciężar jego, niczym skała Syzyfa do kwadratu podniesiona na mych wątłych ramionach…
Zapluwa się i przerywa. Po chwili wstaje. Podbiega do okna, rozsuwa zasłony. Blask słońca.
Nowicjusz: O ogniu odwieczny, wskaż mi, kogóż ma wybrać serce me!
Wchodzi Matka
Matka: Kaziu jak się prywatka udała, co?
Nowicjusz (na boku): Czyżby ta oto kobieta, której łono na świat mnie nie wydało? Nie…aż tak pohańbić Pana Mego nie mogę!
Matka (ścierając kurz z pentagramu): Czy było dużo twoich przyjaciół?
Nowicjusz: Ależ tak, mamusiu. Bardzo ładnieśmy się bawili.
Matka: Jakże się cieszę, dziecinko, że tak ładnie sobie czas umiesz zapełnić.
Przestawia czaszkę.
Nowicjusz: Ach, gdybyż tylko ta niewinna owieczka Jezusa wiedziała jakie mroki czają się pod mem chmurnem czołem. Chyba by ocipiała.
Matka: Alem ślepa jest i głucha, och, takie me przeznaczenie, że w tym theatrum gnoju taką rolę grać.
SYMBOLICZNA CHWILA MILCZENIA. NOWICJUSZ PATRZY PRZEZ OKNO. MATKA ŚCIERA KURZE.
Nowicjusz: Mamo, wychodzę. Muszę coś załatwić.
Matka: Jak to, nie zjesz smacznego i rodzinnego śniadania z matką swoją i ojcem swym?
Nowicjusz (pada na kolana): O pani! Wybacz słudze swemu pokornemu, że życzeniu twemu zadość uczynić nie może!
Matka (z uśmiechem): No dobrze Kaziu, idź. Tylko wróć na obiad. Zrobię pyszne kluseczki, takie, jakie lubisz najbardziej.
Nowicjusz: Jasne. Będę na obiad.
Wychodzi. Matka wzdycha. Wraca do ścierania kurzy. Muzyka patetyczna. Matka ściera i ściera, pucuje, układa walające się wszędzie ubrania, znowu ściera i ściera. W zapamiętaniu zrzuca koszulę i spódnicę. Muzyka szalona. A ona ściera kurze, jakby nic i nikt w życiu nie zajmowało ją bardziej!!!!!!

Scena III

Wejście do bloku Nowicjusza. Brud i ubóstwo. Śmieci się walają. Z boku, pod ścianą stoją Ziomale. Wzrok dziki, głowy błyszczące, co jakiś czas któryś zakurwi.
Wychodzi Nowicjusz. Następuje Wielka Improwizacja.
Nowicjusz: Jestem wybrany! Może nie naród, ale jestem wybrany! Jestem wybrany do dzieła tworzenia! Dzieło tworzenia będzie dziełem zniszczenia! Stworzę ofiarę niszcząc bezcenną i uniwersalną wartość życia ludzkiego, która w żadnym wypadku nie powinna podlegać relatywizacji, o ile nie bawimy się w Naród tudzież we Wiarę. Tak więc… (tu zaczyna wrzeszczeć ) Słyszysz, otom ja nie gorszy od Ciebie twórca, niszcząc życie stworzę ofiarę dla Pana Mego i dostąpię metafizyczno-instytucjonalnego orgazmu w głębi mojego zgwałconego mrokiem jestestwa! Daj mi więc rząd dusz, a przynajmniej jakąś jedną duszę bym mógł ci to udowodnić, żem artystą, żem ogrodnikiem, żem architektem…
W jednego z Ziomali wstępuje Bóg. Wyrasta mu aureola. Sunie dostojnie w stronę Nowicjusza. Dzwony. Trąby. Licheń. Złota aura.
Bóg-ziomal: Nowicjuszu!
Nowicjusz: Miło, że wpadłeś. Do księdza proboszcza się nie pofatygowałeś nigdy.
Bóg-ziomal: Nie lubię ludzi, którzy upupiają mnie przed każdym referendum. Słuchaj chłopcze. W przemowie twej odnalazłem ogień prawdziwej wiary. Dlatego też, jeśli znajdziesz duszę, którą przekonasz do skoku w ogień piekielny, ci czynił żadnych wstrętów. Jedna w tę czy we w tę. Deal?
Nowicjusz: Deal, jasne. Dzięki wielkie!
Bóg-ziomal: Zawsze to jakaś rozrywka. Ile można męczyć tego Hioba. No nic, idź już. Nara, ziom.
Nowicjusz: Jeszcze raz dziękuję. Bardzo mi było miło poznać.
Kłania się elegancko. Bóg-ziomal się odkłania. Pozostali Ziomale się skłaniają. Poczucie zupełnej zgody klasowej i wszechklarowności wzajemnej typizacji celów i pragnień, cokolwiek by to miało oznaczać.
Nowicjusz wychodzi. Trąby grają.

Scena IV

Knajpa. Stoliki przykryte ceratami, wystrój z poprzedniej epoki. Przy stoliku Człowiek Zmęczony Życiem. Wchodzi Nowicjusz. Spostrzega Człowieka, spostrzega, że jest on zmęczony życiem i na ustach maluje mu się straszliwie złowrogi uśmiech. Podchodzi do stolika.
Nowicjusz: Można się przysiąść?
Człowiek (niechętnie): Proszę…ale nie wiem pan, czym ryzykuje. Jestem wyjątkowo odrażającym typem.
Nowicjusz: Jest pan zmęczony życiem.
Człowiek: Owszem. Jestem równie zmęczony co odrażający.
Nowicjusz: Ma pan już zupełnie dość, nieprawdaż?
Człowiek: W pewnym sensie…praca nigdy mnie nie satysfakcjonowała, nie mam żadnych zainteresowań, nawet znaczków nie zbieram, nie angażuję się w politykę a moja żona, wstyd się przyznać, odeszła z anestezjologiem.
Nowicjusz (wstrząśnięty): O cholera!
Człowiek: Tak, tak…mam tego dosyć
Nowicjusz: To świetnie!
Człowiek: Świetnie?
Nowicjusz: Tak. Proszę pana. Ma pan wspaniałą okazję by skończyć z tym zamarynowanym syfem i przy okazji odegrać pozytywną rolę społeczną, a tym samym zmyć hańbę swego życia piękną śmiercią.
Człowiek: Jak Maksymilian Kolbe?
Nowicjusz: Coś w tym guście. Chodzi z grubsza o to, by zgodził się pan zostać złożonym w ofierze Szatanowi w czasie czarnej mszy.
CHWILA MILCZENIA
Nowicjusz: No i jak? Pasuje?
Człowiek: Dość nietypowe. Nie pozbawione pewnych pozytywów. Z pewnych względów pożyteczne. Ale niestety, nie mogę w to wejść.
Nowicjusz: Ale dlaczego? Nadaje się pan znakomicie!
Człowiek: Tak wiem. Ale jest jeden problem. Jestem ateistą. A to przeszkadza zasadniczo. Widzisz, będąc ateistą nie wierzę zarówno w Boga jak i w Szatana. Nie mogę więc zostać złożony jemu w ofierze. Taka ofiara traci cały sens, cały urok, cały smak. Jest jak czekoladka bez nadzienia. Przykro mi, ale nie mogę zgodzić się na taką nieszczerość. Zostało mi jeszcze trochę przyzwoitości.
Nowicjusz: Cholera…a już myślałem, że łatwo pójdzie. Koledzy byliby ze mnie tacy dumni.
Człowiek: Posłuchaj chłopcze (przybiera poważny, mentorski ton) Jesteś jeszcze młody, przed tobą tyle jeszcze porażek i zwycięstw. I na tej wyboistej drodze nigdy nie wiesz, czego się spodziewać. Idź dalej jednak, jestem pewien, że jak w dobrej bajce, znajdziesz to, czego szukasz. Idź i zostaw mnie samego, biednego moralnego kastrata współczesnego świata tratatata.
Podają sobie ręce w milczeniu. Wymowne, poważne spojrzenia szlachetnych kowbojów. Zgaszony i posmutniały Nowicjusz wolno wychodzi. Żal i zniechęcenie.

Interludium

Nowicjusz łazi po ulicach i zagaduje ludzi. Oczywiście nikogo nie udaje mu się namówić. Smutek coraz większy. Muzyka oddaje zagubienie głównego bohatera.

Scena V

Dach wysokiego budynku. Wieje. Na krawędzi stoi młoda, piękna Samobójczyni. Nowicjusz wchodzi z lewej strony, pogrążony w niewesołych rozmyślaniach. Nagle dostrzega Samobójczynię.
Nowicjusz: Nie skacz!
Samobójczyni: Psycholog?
Nowicjusz: Nie, satanista!
Samobójczyni (uspokojona): A to dobrze. Jakby był psycholog, to bym od razu skoczyła. Czego chcesz?
Nowicjusz: Hmm…zaproponować alternatywną wobec roztrzaskania się o chodnik metodę śmierci. Bardziej lansiarską, można powiedzieć.
Samobójczyni: No, wreszcie ktoś z sensem gada. Dawaj!
Nowicjusz (uroczyście): Potrzebuję osoby, która zgodziłaby się zostać złożoną w ofierze Szatanowi. Niezłe, nie?
Samobójczyni (z zainteresowaniem): A czy to będzie bardzo brutalne?
Nowicjusz: No…ja właściwie nigdy nie stałem blisko…więc właściwie…no ale sądzę, że będzie bolesne, niestety.
Samobójczyni: Ależ to wspaniale! Tego właśnie szukałam! Czy będę mogła zaproponować parę tortur na rozruszanie?
Nowicjusz: Wybacz, ale nie rozumiem.
Samobójczyni: A wiesz, bo o to właśnie cała ta afera z tym moim samobójstwem. Nikt nie akceptuje mojego radykalnego i bezkompromisowego masochizmu. Ani rodzice, ani nauczyciele, ani mój chłopak ani nawet kochana babunia! Wszyscy patrzą na mnie jak na wariatkę! Czy ty wiesz jak czuje się osoba, której nie ma kto uderzyć? Znieważyć? Wysmarować serem topionym? Pochlapać gorącym woskiem?
Nowicjusz (wstrząśnięty, znów): To musi być straszne!
Samobójczyni: Właśnie! Jestem taka samotna! Och! Może twoi koledzy rzeczywiście mogliby mi pomóc…a myślisz, że w piekle też mogę liczyć na rozrywkę?
Nowicjusz: Z pewnością. W końcu to piekło, nie? Siedem kręgów a jeden gorszy od drugiego. Dzikie, nieujarzmione demony. Wieczny ogień, który w nieskończoność spopiela duszę. Trujące wyziewy. Ani chwili wytchnienia od potwornych cierpień! I tak przez całą wieczność!
Samobójczyni (z entuzjazmem): Super! Wchodzę w to! Ale pod jednym warunkiem!
Nowicjusz: Jasne! Co tylko sobie życzysz!
Samobójczyni: No więc…(chwila przerwy) chcę, żeby całą ceremonię transmitowała telewizja. Na żywo.

SCENA URYWA SIĘ NAGLE – TAKI EFEKT FILMOWY. MOŻE BYĆ KRÓTKA PRZERWA. ZA CHWILĘ WRACAMY

Scena VI

Tajna kwatera satanistów. Półmrok. Półcień. Północ.
Satanista I: Telewizja!? Czy ona ocipiała?!
Satanista II: I jeszcze na żywo! Świat się kończy!
Nowicjusz (nieśmiało): Ale to naprawdę świetna ofiara. Młoda, piękna, zdrowa, totalnie perwersyjna…
Satanista III (ze smutkiem): Ale nie dziewica…
Reszta: A ty tylko o jednym!
Nowicjusz: Naprawdę nie da się tego jakoś zorganizować, hm?
Satanista I: To byłby cios zadany powadze naszego plugawego zgromadzenia. Cios zadany naszej legendzie.
Satanista II: Komercjalizacja życia duchowego i naszego mitu. Ten postmodernizm idzie naprawdę za daleko!
Satanista III: Ale pomyślcie! (pozostali odwracają się doń) Jakie perspektywy! Ile możliwości! Zagraniczne tournee, nowy narybek, może cykliczny program w prime time! Nie sądzicie, że nadszedł czas na wyjście z undergroundu?
Satanista II (zniesmaczony): Zdrada młodzieńczych ideałów.
Zaczynają się kłócić, wymachiwać rękami, tłuc naczynia i miotać przekleństwa.
Nowicjusz: Bracia! Nie mamy wyjścia! Ta ofiara na pewno spodoba się Panu Naszemu! Nie mamy teraz czasu na szukanie innej! Musimy spróbować!
Sataniści przez chwilę naradzają się półgłosem.
Satanista I: No dobrze. Powiedz tej dziewczynie, że zgadzamy się na jej warunek. Ale bez przerw na reklamy. I kategorycznie nie wyrażamy zgody na Młynarską ani Orzecha!
Reszta: A fe!
Nowicjusz: Przekażę waszą decyzję, bracia niegodziwi i występni. Będziecie ze mnie zadowoleni.
Satanista I: To się okaże podczas ceremonii. A teraz spierdalaj.
Nowicjusz spierdala.

Scena VII

Leśna polana przed starym, odrapanym bunkrem. Wozy transmisyjne TVP, wszędzie uwijają się ludzie. Reflektory. Producenci. Manikiurzystki. W środku tego chaosu elegancki Reporter z wielkim mikrofonem. Przed nimi stoją Nowicjusz oraz Archanioł Gabriel w białej szacie i z mieczem.
Głos z planu: Dobra! Za chwilę wchodzimy! Trzy, dwa, jeden, jesteśmy!
Reporter (telewizyjnym głosem): Dobry wieczór państwu, Krzysztof Wątróbka, Telewizja Polska. Dzisiejszy wieczór zapisze się złotymi a właściwie krwawymi literami w dziejach telewizji. Oto już za parę chwil pokażemy państwu pierwszą bezpośrednią relacje z Czarnej Mszy Satanistycznej, w czasie której odbędzie się złożenie ofiary z krwi niewinnej. Jest tu ze mną przedstawiciel satanistów, nowicjusz Popielny Trup, który namówił przyszłą ofiarę do wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu. Proszę pana, jakie to uczucie wybierać kogoś na śmierć w męczarniach?
Nowicjusz (onieśmielony): Dobry wieczór…ekhm…hmm…wbrew pozorom nie jest to takie niezwykłe. W końcu przez stulecia jedni ludzie wysyłali drugich na śmierć w męczarniach. I jakoś nikt tego nie zauważył. Dlatego myśl, że czuję się tak jak…jak każdy z nas, który kiedyś wyrywał skrzydełka jakimś owadom…
Reporter: Błyskotliwe porównanie. A jak skomentuje pan protesty, demonstracje i listy zamknięte przeciw dzisiejszej uroczystości?
Nowicjusz: Myślę, że to kretyni. Odmawiają śmierci w męczarniach z własnej woli, ale gdy odbywa się to pod przymusem, nie są już tacy wyrozumiali.
Reporter: Rozumiem. Jest tutaj również Archanioł Gabriel, jako przedstawiciel…hmm…drugiej strony. Panie Archaniele, krótki komentarz.
Archanioł Gabriel: Cóż…pozostaje mi jeno kibicować tej odważnej kobiecie. Trzeba przyznać, że jak na bezwolny i predestynowany pionek w rękach Wszechmogącego, ma baba niezły tupet.
Reporter: Dziękuję bardzo. A więc proszę państwa – zostańcie z nami! Już za chwilę przeniesiemy się do środka by stać się świadkami tego mrożącego krew w żyłach widowiska!
Wchodzą do bunkra. Wicher dmie.

Scena VIII

Świątynia satanistyczna. Oczywiście pół-a może nawet bardziej-mrok. Z tyłu kilku oprawców męczy Samobójczynię. Dobiegają stamtąd potworne wrzaski tejże. Przed nimi tłum satanistów, oczywiście zakapturzonych. Przy ścianie ekipa telewizyjna, Reporter, Archanioł Gabriel, Pani Ekspert.
Reporter: Niestety, proszę państwa, nie dopuszczono nas aż do samego ołtarza, dlatego też musimy zadowolić się…
Wrzask. Nad głowami satanistów tryska potężna fontanna krwi.
Sataniści: Ojebojeboje sammarama szangedźbong!
Reporter: Pani doktor, czy może pani wyjaśnić naszym widzom, co właśnie usłyszeliśmy?
Pani Ekspert (bardzo zadowolona z siebie): Przedśmiertny krzyk tej nieszczęsnej kobiety…
Reporter: Chodziło mi o tych ludzi (wskazuje na satanistów) w czarnych prześcieradłach z kapturami
Pani Ekspert: Nie mam zielonego pojęcia. To zaginiony dialekt zaginionego języka. Był już zaginiony wtedy, gdy sam język jeszcze nie zaginął.
Archanioł Gabriel: Ja bym powiedział, że to brzmi jak aramejski.
Pani Ekspert: Nie, na pewno nie.
Zaczynają się kłócić i obrzucać się wyzwiskami. Ktoś oburzony zwraca im uwagę. Milkną speszeni. Wtem rozlega się naprawdę rozdzierający wrzask a potem zapada głucha jak sumienie przedszkolanki cisza. Na podwyższenie wbiega Satanista I.
Satanista I: Bracia plugawi, dokonało się!
Sataniści: O yeah!
Satanista I: Ofiara odpłynęła w ramiona Pana Naszego!
Sataniści: O rany!
Reporter (przejęty): Tak proszę państwa, to koniec. Ofiara zakończona. Odwaliła kitę. Szach-mat. Po ptakach. Mleczko wypite. Kobyłka u płota. Wróbel w garści. Ale zostańcie jeszcze z nami! Teraz odbędzie się rytualne chłeptanie krwi ofiary!
Sataniści rzucają się w stronę miejsca kaźni, po czym słychać stamtąd odgłosy zbiorowego chłeptania.
Reporter: To niesamowite!
Dostrzegają Nowicjusza z twarzą wymazaną krwią, który wyraźnie posmutniały oddziela się od świętującego, rozkrzyczanego tłumu.
Reporter: Proszę pana! Czy coś się stało?
Nowicjusz (zbolałym głosem): Ach, aż wstyd się przyznać. Cholera, zdążyłem polubić tę dziewczynę. Właściwie to zaczynała mnie nieźle kręcić. A teraz koniec. Ni żywej duszy, ni dziewczyny! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?
SMUTEK
Archanioł Gabriel (poklepuje go po ramieniu): Znajdziesz sobie jakąś inną szmulę. Nie martw się chłopie!
Sataniści: O przyjdź Panie Ciemności! O przyjdź, Łamaczu Kości! O przyjdź, Mroczna Zgnilizno! O przyjdź, Oceanie Jadu!
Pani Ekspert: Proszę zwrócić uwagę na bogactwo oficjalnej tytulatury…
Nagły grom i błysk. Śpiew ptaków morskich. Nagły wicher. Trąby. Płomienie. Więcej trąb. Werble. Złota aura. Rock n’roll. Chóry anielskie. Z obłoku dymu wyłania się majestatyczny Bóg/Szatan.
Sataniści (padają na kolana): Szatan! Szatan!
Pozostali (też na kolanach): Bóg! Bóg!
Przez chwilę wzajemnie się przekrzykują. Okrzyki ekstazy.
Bóg/Szatan (głosem grzmiącym): Cisza
CISZA
Bóg/Szatan: Czy komukolwiek robi to różnicę? Czy kiedykolwiek się o to martwiliście? O to, czy Bóg, czy może Szatan, no?
KOLEJNA KONSTERNACJA, TYM RAZYM POTĘŻNA
Bóg/Szatan: Zadałem pytanie, śmiertelnicy.
Archanioł Gabriel: Ekhm..
Bóg/Szatan: A przepraszam. Nie zauważyłem cię. Właśnie, Gabi, robiło ci to kiedykolwiek różnicę?
Archanioł Gabriel (drapie się po głowie) Ekhm (na stronie) Kurczę, było nie było to szef. I taki numer. (do Boga/Szatana) Nie panie mój, było mi to zupełnie obojętne. Właściwie miałem to gdzieś.
Bóg/Szatan: A wy?
Oni (chórem): My też.
Bóg/Szatan: No, to się zrozumieliśmy. Może wreszcie się nauczycie, jak bezsensowne są te rozgraniczenia. Też sobie wymyślili. No dobra, sam się w to bawiłem, objawienia, opętania, inkarnacje itd. Ale jakbyście mieli nieco oleju w głowie, jakbyście mądrzej i dalej patrzyli, przejrzelibyście tę maskaradę. Oj dzieci, dzieci. Wstańcie i przekażcie sobie znak pokoju.
Wstają i przekazują. Atmosfera ogólnego odprężenia i happy-endu. Wybaczenie. Obietnica poprawy. Nigdy więcej. Bóg/Szatan rozdaje autografy, pozuje do zdjęć i udziela wywiadu.
Nowicjusz: Ekhm…
Wszyscy cichną i odwracają się w jego stronę.
Nowicjusz: A co z naszą ofiarą?
Bóg/Szatan: A prawda! (odwraca się i woła) Chodź dziecko, pokaż się im!

Scena IX

Wchodzi Samobójczyni w szałowej kreacji i odurzającym sex-appealu. Szepty podziwu, gwizdy, ochy i achy. Samobójczyni uśmiecha się promiennie. Oklaski. Wiwaty. Łzy wzruszenia. Muzyka smyczkowa. Samobójczyni podchodzi do Nowicjusza.
Nowicjusz: I jak? Znalazłaś to, czego szukałaś?
Samobójczyni: Tak, mój drogi. Teraz jestem wolna. Teraz czuję, że życie moje i śmierć moja się spełniają.
Nowicjusz (smutno): To fajnie.
Samobójczyni: No, nie martw się. Znajdziesz sobie jakąś inną perwersyjną szmulę. Z pewnością.
Całuje go w czoło.
Satanista I (podchodząc): Zaraz…jedno mi w tym wszystkim się nie zgadza. Skoro Szatan to Bóg, to piekło jest rajem. Jak więc…
Samobójczyni: Dla każdego rajem jest to, co się chce, mój drogi.
Satanista I: Ah…rozumiem…no nic, nie przeszkadzam. Polecam się na przyszłość. Jakby się pani znudziły piekielne rozrywki…to ja zawsze, pani rozumie…
Kłania się i odchodzi.
Nowicjusz: Co teraz będzie?
Samobójczyni: Cóż…ja odejdę, lecz ty masz jeszcze wiele zadań na tym padole. Tyle na tym świecie jest dobra, które trzeba naprawić. Tyle niewinności do zdeprawowania. Tyle czystości do splugawienia. Jesteś naszą nadzieję kochanie. Cały spętany systemem wartości świat czeka, aż przetniesz jego więzy, kochanie.
Bóg/Szatan (donośnie): Czas się zbliża! Musimy się zbierać. Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście.
Znika w obłoku dymu. W drugim, mniejszym znika Samobójczyni. Stojący wokół dostają ataku suchego kaszlu.
Trąby też znikają.

Scena X

Wszyscy powoli zaczynają się rozchodzić. Po pewnym czasie zostają tylko Sataniści I, II i III oraz wpatrzony tępo w ścianę Nowicjusz.
Satanista II: Wiecie co? Jednak wydaje mi się, że coś straciliśmy. Będąc w undergroundzie dobrze wiedzieliśmy kto przyjaciel a kto wróg. A teraz? Pieprzona dialektyka. Niczego już człowiek nie może być pewien.
Satanista III: Równie dobrze możemy chodzić do kościoła, zamiast rozpruwać słodkie ciała dziewic i chłeptać ich krew.
SMUTEK. MILCZENIE. KONSTERNACJA, ALE JUŻ OSTATNIA.
Satanista I: Przynajmniej…nasza ofiara jest szczęśliwa w swym cierpieniu.
Nowicjusz mdleje.
Satanista I: Biedak. Zakochał się w niej. Trzeba mu znaleźć jakieś zajęcie.
Satanista III: Albo jakąś dziewicę.
Satanista II: Wyślijmy go na jakąś wojnę. Dobry katalizator.
Satanista I: A my, chodźmy, wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów, chodźmy w ten pusty wszechświat, w moralnie obojętne uniwersum, w koleinę historii, w…
Pozostali: Oj zamknij się!
Satanista I: Dobra, chodźmy po prostu!
Wychodzą po prostu. Zostaje jedynie bałagan po myszy i zemdlony Nowicjusz. Subtelny dźwięk saksofonu. Śmiech dziecka.

Koniec.
_________________
Pierwszy Pisarz Forum 2006, 2007, 2009; Podpis Roku 2010

Mój blogasek: http://obserwujacylemur.wordpress.com/
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Numer GG
Qnegunda



Dołączył: 20 Lip 2005
Posty: 2030
Skąd: Poznań/Warszawa

PostWysłany: Wto Lut 13, 2007 12:41 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Ja już czytałam i komentowałam. Dodam (a może powtórzę - już nie pamiętam Wink) tylko jedną uwagę: sztukę świetnie się czyta, mam wątpliwości jednak, czy tak samo bawiłaby odgrywana w teatrze - głównie dlatego, że w didaskaliach, których przecież na scenie się nie usłyszy, często odnosisz się do dialogów (i vice versa).
_________________
W avatarze jest lemur, gdyby kto nie wiedział. W domu wygląda tak samo.

Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Numer GG
Mattey



Dołączył: 08 Lip 2006
Posty: 1417
Skąd: Lublin

PostWysłany: Wto Lut 13, 2007 1:58 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Jakoś nie lubię czytać z monitora i tylko chaotycznie przeglądałem sztukę bawiąc się kółeczkiem mojej myszki komputerowej. W sumie to nigdy nie przeczytałem jeszcze żadnego z tutejszych tekstów w całości. Tylko ASAQ mnie podnieca Laughing
_________________
Pierwszy Mattey Forum
Pierwszy vice Pisarz Forum 2007!

wg Fenderka: Pierwszy Humorysta Forum 2009!

wg NARa: Drugi Fenderek!
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Numer GG
Werty



Dołączył: 06 Lut 2006
Posty: 1310

PostWysłany: Wto Lut 13, 2007 6:56 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

szymek_dymek napisał:
Werty, mendo - dlaczego nie wrzuciłeś opowiadanka w nowym poście? Cudem przyuważyłem, że edytowałeś! Cool

Fragment dosyć krótki - więc na razie nie napiszę zbyt wiele. Zapowiada się ciekawie. Rozumiem, że całość będzie taką wersją post-nuklearnego świata, w którym zniszczeniu ulega tylko Polska, a nie cała Ziemia? Przyznam, że wzbudziłeś we mnie zainteresowanie, bo zastanawiam się co mogło się stać Smile Siedzą w londyńskim pubie, więc przypuszczam, że Polska uległa wyludnieniu wskutek wyjazdów zarobkowych na Zachód. Dobrze kombinuję Question Smile

Nizbyt. W tej opowieści nie będzie żadnego motywu związanego z postnuklearnym światem. To fakt - Polska nie istnieje ale na jej miejscu powstaną tzw. zakony (które będą przechodzić pewne perypetie Wink ) . Piszę tą powieść ale ciągle poprawiam i muszę jeszcze oddzielić treść aby zrobić kolejny odcinek. Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
McBurak



Dołączył: 30 Gru 2004
Posty: 944
Skąd: Kraków

PostWysłany: Wto Lut 13, 2007 11:43 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Le_mmor - bardzo fajny tekst. Miejscami moze troche za bardzo zmanierowany (mimo wszystko lepsze efekty daje humor sytuacyjny, a nie jezykowo-stylistyczny), ale mimo wszystko bardzo zabawny. Wiekszych bledow nie zaobserwowalem przy pierwszym czytaniu, zreszta przypuszczam ze po prostu ich tam nie ma.

Ze powtorze, przydaloby sie troche "znormalizowac" styl pisania i wyjdzie naprawde przyjemny dramacik.
_________________
i can lead the nation with a microphone
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
daga
Site Admin


Dołączył: 29 Paź 2003
Posty: 11065
Skąd: Warszawa - Ursynów

PostWysłany: Wto Kwi 03, 2007 7:46 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34862,4033729.html
może nie proza ale publicystyka naszego kochanego Lemura Smile
_________________
http://www.wierszetakzwane.prv.pl/
http://www.deaky.prv.pl/
http://www.queen1991.blog.pl
http://www.queen.blox.pl
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Numer GG
lemur
Moderator


Dołączył: 13 Maj 2005
Posty: 5251
Skąd: z Komitetu Centralnego

PostWysłany: Czw Paź 29, 2009 1:27 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cmentarz znajdował się przy rozwidleniu dróg, jakieś sto metrów za neogotyckim kościołem z czerwonej cegły, typowym dla tego rejonu kraju. Joanna zaparkowała na poboczu prowadzącej za miasto szosy, tuż przy odrapanym murze. Z jednostajnie szarych, nisko wiszących chmur siąpiła nieprzyjemna mżawka, zraszając piątkowe popołudnie gnijącą beznadzieją. Było już dwa tygodnie po Wszystkich Świętych i przed bramą cmentarza, okutana w granatową kurtkę siedziała tylko jedna starsza kobieta, od której Joanna kupiła mały znicz.
Weszła przez bramę, omijając gigantyczną kałużę pilnującą spokoju zmarłych z miasta i okolicznych wsi. Minęła wypłowiałą figurkę, której opiece oddawali się ci, którzy umrzeć jeszcze nie zdążyli. Lawirując między kałużami i unikając poślizgu na mokrych i butwiejących liściach, przeszła obok kilku, wyrastających ponad karłowaty las lastrykowych krzyży, grobowców szlacheckich z epoki przykrytej już woalem kartoflanej demencji.
Lastrykowy las, w który weszła Joanna, był gęstszy od niejednego zamorskiego buszu, a jego ścieżki rządziły się własną logiką, niedostępną dla żyjących intruzów. Zdawać by się mogło, że kamienne łóżka, gdy nikt na nie nie patrzył, przemieniały się w dzikie bestie, walczące ze sobą o każdą piędź ziemi poświęconej przez kolejne pokolenia proboszczów. Pomniki wchodziły na siebie, ściskały się wzajemnie, ocierały nieufnie krzyżami, łypały zdjęciami z tabliczek na sąsiadów. W kilku miejscach szczególnie mocarne osobniki tryumfalnie wpinały się na rozmyte przez deszcze kopce, których opiekunów nie stać było na zapewnienie zbroi z lastryko, bądź – w dzisiejszych, lepszych czasach – szarego lub jeszcze elegantszego czarnego, granitu.
Ostatni raz Joanna była tu trzy lata temu, wraz z księdzem, grabarzami i żałośnie nielicznym gronem okolicznych krewnych, którzy przybyli by towarzyszyć jej ojcu w ostatniej drodze. Był to marzec i podobnie jak dziś, cmentarz tonął w wodzie z roztapiającego się w nieskończoność brudnego śniegu. Wówczas, tak samo jak dzisiaj, Joanna przemoczyła sobie nogi i pobrudziła płaszcz. Przez trzy lata niewiele się tu mogło zmienić. A jednak, gdy weszła w wąską i nierówną wskutek zaborczości nagrobków alejkę, w której powinna znajdować się szukana przez nią kwatera, zorientowała się w swojej pomyłce. Ze wszystkich stron podejrzliwie gapiły się na nią niewielkie, jajowate fotografie w sepii. Joanna zawróciła i weszła w kolejną aleję. Pamiętała, że obok grobu rosło sękate drzewo, którego korzenie rozsiadły się na jednym z zapomnianych, osieroconych kopców usypanych nad trumną kogoś, o którym pamiętały już tylko parafialne księgi. Po kilku minutach z ulgą ujrzała je kilkanaście metrów od siebie. By do niego dotrzeć, musiała przejść po jednym z pomników, w objęciach którego, jak informowała na wpół zamazane przez wilgoć litery, spoczywały trzy pokolenia, tańczące na linie rozpostartej między zaborem rosyjskim a tak zwanym krwiożerczym kapitalizmem, którego służką i wyznawczynią była, według toczących wieczną walkę z szatanem, światem i ciałem, Joanna. Wspiąwszy się na nagrobek kobieta spostrzegła, że przy grobie, do którego zdążała stoi nieznany jej mężczyzna, ubrany w ciemną kurtkę i kaszkiet. W milczeniu wpatrywał się w pomnikową płytę. Na odgłos kroków Joanny odwrócił się w jej stronę. Mógł mieć jakieś siedemdziesiąt lat. Mimo wieku trzymał się prosto i krzepko a jego twarz, chociaż pomarszczona, pozostawała jakby pełna życia. Miał rzadkie, siwe włosy i okulary w grubej, rogowej oprawie, zza których na Joannę spoglądały lekko jakby kpiące oczy.
- Pani Joasia, prawda? – odezwał się z grzeczną bezpośredniością, gdy kobieta stanęła przy nagrobku. Nie czekając na potwierdzenie przedstawił się, ale tak niewyraźnie, że Joanna nie zdołała usłyszeć nazwiska. Patrząc na jego twarz, próbowała skojarzyć, czy jest jej w jakikolwiek sposób znajoma. To musiał być któryś z dalszych krewnych, może jakiś stryj, któremu póki co udało się wygrywać podchody z nowotworem, wylewem, zawałem i pijanym kierowcą na nieoświetlonej, pełnej dziur drodze powiatowej. Jeden z tych trzymających się tutejszych wsi, zaplutych, przegniłych i emocjonalnie skarlałych siedlisk, czekających w pradawnym rytuale wysiadywania na drewnianych ławeczkach pod domami na śmierć. Joanna aż wzdrygnęła się wewnętrznie, gdy dotarło do niej w jakim kierunku poszły jej myśli. Spojrzała na mężczyznę jeszcze raz. No co, staruszek jak staruszek…teraz wydawało się jej nawet, że pamięta go z tamtego pogrzebu.
- Nie było tu pani w Zaduszki, prawda? – powiedział, ale bez nuty najmniejszego wyrzutu w głosie, za co Joanna gotowa byłaby mu przysiąc wdzięczność do końca dni. Do końca jego dni oczywiście, jako obiektywnie i statystycznie bliższego.
Przecież dla starych ludzi śmierć jest oczywistością, prawda?
- Tak jakoś wyszło – Joanna uśmiechnęła się lekko. Postawiła znicz na płycie i machinalnie odgarnęła z niej kilka suchych liści. Spostrzegła, że jest tam ich znacznie więcej. Oprócz nich nie było na nagrobku niczego, żadnej wiązanki ani świeczki. Tylko mokre, śliskie liście. Przez chwilę w jej głowie zagościła myśl, że od chwili pogrzebu nikt nie odwiedził tego miejsca. A może…nie, przecież jacyś dalsi krewni, owi mityczni dalsi krewni, patrzący na świat przez anteny satelitarne i świętujący założenie we wsi wodociągu, bywając tu na grobach własnych najbliższych, na pewno zajrzeli, zapalili świeczkę, pomodlili się…pomodlili. Przecież powinni pamiętać o rodzinie…
- Mnie również nie było – rzekł staruszek, a Joanna poczuła w jego głosie nutkę dobrotliwej ironii – wie pani, zdrowie już nie te. Pani młoda, to wiadomo, inaczej, a staremu to jak wypadnie akurat się poczuć…no dzisiaj jakoś lepiej, to pomyślałem, że można zajrzeć, świeczki zapalić u rodziny…a to też do Jareczka zajrzałem. Ech, trzy lata już ponad…a Elżbietka, Boże mój, ileż to dopiero lat...
Joanna pokiwała głową i przykucnęła, by zapalić świeczkę. Zdjęła pokrywkę znicza i potarła zapałką o jej spód. Drobny płomyk lekko zadygotał na wietrze i równie szybko jak się pojawił zgasł.
- Przepraszam – zwróciła się nieco zakłopotana do mężczyzny – ma pan może zapałki? Albo zapalniczkę?
- Proszę bardzo – odparł i wyjąwszy z kieszeni kurtki pudełko podał je Joannie. Potem w milczeniu patrzył, jak kolejne rozpalone przez nią płomyki gasną nim zdążą przeskoczyć na knot świeczki. Przy trzeciej próbie kobieta mimowolnie syknęła z irytacją. Ten dzień nie należał do szczęśliwych. Od korków na wylotówce, wiecznych zatorów, mechanicznych zakrzepów na arteriach miasta, przez ten wypadek pod R. niema rozpacz poloneza zakręconego wokół przydrożnego drzewa aż po przemoczone nogi i te cholerne zapałki. I jeszcze robiło się coraz zimniej. Co ją pokusiło, by właśnie dzisiaj, w tak obrzydliwy dzień tego najbardziej paskudnego z miesięcy, wymykać się z komfortowego, jednoosobowego apartamentu by gnać przez nędzę polskiej prowincji, jej pieprzoną mżawkę, której nie ma w warszawskim metrze i biurach, jej zafajdane, gnijące błoto, jej azbestowe nieboskłony i wyboiste drogi, marnować wolny dzień po upragnionym skończeniu projektu, po co.
- Dawno pani u taty nie była – stwierdził mniemany krewny a Joannie w tym momencie zebrało się jednocześnie na łzy i na wymioty.
- Niech pani da te zapałki – podszedł bliżej a kobieta z ulgą oddała mu pudełko. Płomień dotknął knota. Mężczyzna postawił zapaloną lampkę na płycie grobu. Joanna wstała i przeżegnała się. Wymamrotała w myślach „Wieczny Odpoczynek”.
Światłość wiekuista niechaj mu świeci.

* * *

Wieś, w której dognił do końca knot życia ojca Joanny leżała kilka kilometrów od miasteczka z cmentarzem, pośród szachownicy poszatkowanych pól. Rozciągała się wzdłuż drogi, na której dopiero przed kilku laty wyłożono asfalt, zaś powiatowa szosa dzieliła ją prawie na równe połowy. Na skrzyżowaniu, obok walącego się przystanku autobusowego i jednakowego dla wszystkich okolicznych miejscowości sklepu Joanna skręciła w lewo. Mżawka ustała, na ulicy było pusto. Minąwszy kilkanaście gospodarstw kobieta zatrzymała samochód przy ogrodzeniu z rdzewiejącej siatki drucianej. Za nią, otoczony nagimi badylami krzewów stał parterowy dom. Dawno niemalowany, nie odnawiany, od pewnego czasu zamieszkany najwyżej przez myszy.
Rodzinne gniado, kurwa.
Nie przyjechała tu z powodu rozmowy z staruszkiem na cmentarzu. W żadnym wypadku nie była to kwestia wyrzutów sumienia. Absolutnie.
Sprawa była cudownie pragmatyczna, pulsująca konkretem, choć niezaprzeczalnie irytująca. Jakiś czas temu do Joanny zadzwonił sąsiad, Wydrzyński, który po śmierci jej ojca kupił od niej całe jego doczesne urządzenie, czyli dom, kilka owocowych drzewek, rozlatujący się składzik i stodołę, która od niepamiętnych już czasów stała pusta. Wielokrotnie przepraszając, że zawraca głowę (istotnie zawracał, Joanna pędziła wówczas z jednego spotkania na drugie) poinformował, że wyniknął niespodziewany kłopot. Oto, spory płacheć ziemi przylegający do jego pola okazał się być własnością ojca Joanny. Jakoś to tak wyszło w gminie, Wydrzyński sam nie był pewien, w każdym bądź razie, pani rozumie, trzeba to jakoś załatwić, bo po co pani kawał trawy tu u nas, a dla mnie to pastwisko jak znalazł, pani rozumie, parę nowych krów teraz kupiłem, no przyda się. Niech tylko pani Joanna poda cenę, no, byle nie za dużą.
Rzuciła.
Trzeba się było jakoś spotkać i dogadać szczegóły.
Rozmowa z Wydrzyńskim nie zajęła Joannie długo czasu. Sąsiad pokazał jej dokumenty, dorzucając od siebie kilka przekleństw na urzędników oraz trochę więcej ogólnych narzekań na wszystko. Zgodzili, że Joanna umówi ich na spotkanie z notariuszem i dokończenie wszystkich formalności związanych z transakcją. Przez moment kobiecie przemknęła przez głowę myśl, że tym samym pozbywa się ostatniej rzeczy, która w jakikolwiek sposób łączyła ją z tą miejscowością. Nie zmartwiła się zbytnio.
Tak naprawdę, w ogóle się nie zmartwiła.
Chciała już wrócić jak najszybciej do domu, zrobić sobie kawy i rzucić na łóżko. Zmęczenie z ostatnich tygodni zaczęło zgłaszać stanowczo swe postulaty, gdy Wydrzyński rozgadał się nieco na temat przyszłych losów domu o obejścia jej ojca, bo do tej pory to właściwie mało, pani rozumie, tam zrobił. Drzewa miał zachować, bo ładne, wnuki będą miały się gdzie bawić, dom zostanie pewnie na wiosnę zburzony a na jego miejsce postawi się jakąś komórkę albo nowy chlew. Jego gospodarstwo rosło, rozwijało się, można trochę pobudować, póki są na to środki, pani rozumie. Zupełnie, jakby Joannę to w jakikolwiek sposób obchodziło. Jeśli będąc małą dziewczynką lubiła przychodzić na podwórko Wydrzyńskiego i bawić się z jego dziećmi, teraz patrzyła na niego jak na istotę z Marsa. Mars, Polska B, żadna różnica. Mówi się, że prowincjonalnej tożsamości nie da się zmazać?
Gówno prawda, powiedziałaby tożsamość Joanny.
Gdy podali sobie ręce na pożegnanie, Wydrzyński westchnął nagle i uderzył się w czoło.
- Zapomniałbym, pani Joasiu, o jednym – rzekł pośpiesznie i podszedł do regału. Wysunął jedną z szuflad i zaczął w niej szperać – miesiąc temu jakoś mój syn patrzył czy coś mu się ze strychu waszego nie przyda…i znalazł taką paczkę jedną, wypada oddać…o jest! – w jego ręku pojawiła się pożółkła nieco koperta. Podał ją Joannie, która spostrzegła, że wypełniona jest zdjęciami, z których to znajdujące się na wierzchu i przedstawiało jej ojca, młodszego o jakieś ćwierć wieku, stojącego przy leszczynie za ich domem. Spoglądał na nią z uśmiechem jakby zażenowanym, wstydliwym, częstym u niego, gdy miał do czynienia z innymi ludźmi. Nie przeglądając pozostałych fotografii, Joanna schowała pakunek do torebki. Pożegnała się z gospodarzem i prawie biegnąc wyszła, odprowadzona przez niego do furtki.
Warczenie silnika wprawiło jej trzewia w błogość. Do domu. Własnego domu. Jak najdalej od dziurawych dróg, eternitowych daszków, chłopaków w polonezach stojących na skrzyżowaniu i wyczekujących na coś, rolników zostawiających traktory z włączonym silnikiem pod sklepem, zapachu zwierzęcego gnoju i ludzkich brudnych rąk, cmentarnego błota.

* * *

O zdjęciach przypomniała sobie późnym wieczorem, po umyciu się i obejrzeniu połową oka czegoś wyjątkowo bzdurnego w telewizji.
Pachniały starością.
Na odwrocie pierwszej fotografii widniała zapisana ołówkiem data 15 V 1988. Ach, miała wtedy siedem lat, poszła do szkoły, mama jeszcze wtedy żyła...jeszcze przez dwa lata. Dziwne, ale Joanna nie przypominała sobie, by ktokolwiek robił jej ojcu podobne zdjęcie.
Drugie zdjęcie zrobione zostało na polu, jakiś kilometr od wsi, Joanna rozpoznała niewielką kapliczkę po prawej stronie. Ojciec stał z jedną ręką w kieszeni, w swojej zgrzebnej marynarce i wyjściowych butach. Wyglądał jakby właśnie wracał z kościoła. I tu również była data, 13 VIII 1993.
Trzecie zdjęcie było z 1997 roku, kiedy Joanna mieszkała już u swojej ciotki w mieście. Była zdolna, więc rodzina, ten żałosny kadłub rodziny, stwierdziła, iż powinna już wtedy ruszyć raźno po wykształcenie, które da jej szansę na coś lepszego niż kariera urzędniczki w gminie i rozpadająca się chałupa. W tamtych czasach przyjeżdżała na wieś, do ojca praktycznie tylko w wakacje i to letnie. Bez większej chęci.
Bez żadnej chęci.
Nienawidziła tego i za każdym razem odliczała dni, godziny, minuty do końca pobytu w tym domu gdzie odrapane tapety pachniały śmiercią matki a staroświecka marynarka ojca przejmowała ją niemą, mdlącą rozpaczą.
Po maturze...czy może rok po niej właściwie przestała przyjeżdżać.
Zapraszała ojca do siebie, ze skrywaną przed samą sobą ulgą wynikającą ze świadomości, że nigdy nie przyjedzie, nigdy nie opuści tego przegniłego skrawka ziemi, w który wrósł wszystkimi korzeniami wdowca, biedaka, prowincjusza, odludka.
Dziewięćdziesiąty siódmy. Miał już sześćdziesiąt lat, chyba. W którymś momencie Joannę przestał obchodzić fakt, że jest tak późnym dzieckiem.
Przyjrzała się zdjęciu uważniej i zauważyła coś, co przykuła jej uwagę. Ojciec stał oparty o płot swojego obejścia, patrząc w obiektyw jakby wystraszony. Kilkadziesiąt metrów za nim, z drugiej strony drewnianego, pochylonego ogrodzenia stał człowiek. Siwy, w marynarce, chyba w okularach – był odwrócony tyłem. Coś jednak w kształcie ramion przypominało oglądającej staruszka poznanego na cmentarzu. Poznanego to właściwie za duże słowo. Z pewnością jakiś wujek, ale kto tam wie, te wszystkie niedorzeczne rozgałęzienia. Co za różnica zresztą, przecież nigdy więcej go nie zobaczy. Może akurat był z wizytą u jej ojca i załapał się na fotografię. Ciekawe zresztą, kto robił te zdjęcia.
Na czwartym również był ojciec z panem w rogowych okularach. Ojciec stał przy studni i spoglądał gdzieś w bok kadru, wyciągając przed siebie rękę. Tamten zaś był w ruchu, szedł w stronę ojca Joanny, oddalony od niego o kilka kroków, ubrany w taką samą kurtkę jaką miał na cmentarzu dzisiaj i na poprzednim zdjęciu. Joanna odwróciła fotografię. Tym samym charakterem pisma, wąskim i niedbałym zapisana była data: 16 IV 2000. Ciekawy zbieg okoliczności. Joanna spojrzała jeszcze raz na drugie zdjęcie. Dopiero teraz zauważyła, że gdzieś na dalekim planie widać było malutką sylwetkę człowieka.
Piąte zdjęcie trochę ją zaniepokoiło. Przedstawiało jej ojca siedzącego na krześle przed domem, w grubym swetrze i z gazetą na kolanach. Staruszek z cmentarza (dlaczego nie zapytała kim on był?! W tym momencie zaczęło ją to naprawdę męczyć) stał jakieś dwa metry od gospodarza. Patrzyli na siebie i uśmiechali się, sprawiali wrażenie uchwyconych podczas pogawędki starych przyjaciół. Przyjaciół. Czy ojciec miał kiedykolwiek jakichś przyjaciół? Nie przypominała sobie. Pamiętała ojca i matkę, ojca i siebie, ojca i kilku innych wdowców lub wdowy z rodziny, z którymi od czasu do czasu się spotykał, by powspominać kto kiedy i na co umarł. Pamiętała, że z reguły przyjeżdżali na rowerach, starych, zdezolowanych gratach, na których brnęli przez kałuże, mokry i błotnisty po każdej ulewie żwir, przez zielsko coraz bardziej zarastające podwórko.
Data na piątej fotografii: dzień nie do rozczytania, jakby zamazany, wrzesień 2002. Dwa i pół roku przed śmiercią, mniej więcej.
Na szóstym, ostatnim zdjęciu w kopercie, ojciec ze swoim towarzyszem siedzieli na ławce przed domem, ubrani w bardzo podobne, ciemne i ciepłe kurtki. Staruszek obejmował jej ojca ramieniem w taki sposób jakby nie mieli po siedemdziesiąt ale po dziesięć lat. Tyle, że się już nie uśmiechali. Patrzyli prosto w obiektyw, przez niego, na wskroś, prosto na Joannę.
Odwróciła zdjęcie i poczuła jak trafia ją fala gorąca.
Fotografię zrobiono dzień przed jego śmiercią.
Zobaczyła mroczki przed oczami.

* * *

Po dwóch dniach sprzątająca u Joanny Ukrainka znalazła swoją pracodawczynię na łóżku, nie dającą znaków życia. Lekarz stwierdził samobójstwo wskutek zażycia ogromnej dawki środków nasennych, których jeszcze większe ilości znaleziono w szufladzie przy łóżku denatki. Komputer stojący naprzeciwko był włączony i wyglądało na to, że Joanna przed śmiercią przeglądała katalogi ze swoimi zdjęciami z różnych wyjazdów, konferencji czy imprez.
Pochowano ją w miejskim cmentarzu komunalnym, gigantycznej granitowej równinie, niedaleko grobu ciotki, u której mieszkała podczas nauki w liceum.
_________________
Pierwszy Pisarz Forum 2006, 2007, 2009; Podpis Roku 2010

Mój blogasek: http://obserwujacylemur.wordpress.com/
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Numer GG
punkadiddle



Dołączył: 26 Lis 2008
Posty: 1123

PostWysłany: Pon Sie 30, 2010 2:02 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Bla bla.
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum.Queen.PL (tylko do odczytu) Strona Główna -> FreestyleForum Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
Strona 4 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach



Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group. Dopracował: Piotr^ Kaczmarek